O Biegu Rzeźnika usłyszałem kilka lat temu. To były początki mojego biegania – nie marzyłem wtedy o ukończeniu maratonu. Bieg Rzeźnika? Moja wyobraźnia w ogóle nie ogarniała czegoś takiego jak podwójny maraton – i to jeszcze w górach! Słuchałem opowieści znajomych, którzy z nabożnym lękiem opowiadali, jak podczas wycieczek w Bieszczady, mijani byli na szlakach przez biegnących szaleńców z numerami startowymi – czad! A dzisiaj? To ja byłem jednych z tych szaleńców!
O BIEGU
Bieg Rzeźnika to już legenda biegów górskich. Powstał w wyniku „zakładu o piwo”… i tak, organizowany jest już po raz trzynasty. Z początku był tylko jeden dystans – ten koronny – 78 km. W zeszłym roku wzbogacił się o Rzeźnika Ultra oraz Rzeźnika na raty. W tym roku to już był prawdziwy Festiwal Rzeźnicki, trwający cały tydzień.
Centrum całego wydarzenia z lokalizowane jest w Cisnej, a wszystkie biegi odbywają się na różnych odcinkach Głównego Szlaku Bieszczadzkiego, głównie pomiędzy Komańczą a Ustrzykami górnymi (w tym roku trasa Biegu Rzeźnika w ostatniej chwili została zmieniona, ze względu na brak zgody Bieszczadzkiego Parku Narodowego na wpuszczenie zawodników na teren parku). Jest to również bardzo nietypowy bieg, ponieważ zawodnicy mogą uczestniczyć jedynie w parach. W tej chwili nie przychodzi mi do głowy inny bieg w Polsce, który jest organizowany w takiej formie. Poza tym, jest to jeden z najbardziej wymagających ultramaratonów w Polsce, ale podobnie mocno nagradzający pięknymi widokami (nawet w skrajnym wyczerpaniu człowiek jest w stanie zachwycić się panoramą okolicy). To wszystko powoduje, że bieg stał się wręcz legendarny. Zanim wprowadzono system losowania, zapisy – po otwarciu możliwości rejestracji – trwały co najwyżej kilka minut. Wszystkie miejsca rozchodziły się na pniu. W tym roku pozwolono na rekordową ilość 778 zespołów, a i tak sporo osób obeszło się smakiem. Na szczęście pojawiły się też inne dystanse, na które można się zapisać – choć to już nie TEN bieg.
I tak, w ciągu tygodnia festiwalu rzeźnickiego, można było wziąć udział w poniższych biegach:
- 21.05 – II Rzeźnik Ultra – 103km, przewyższenie +4460 m/-4470 m
- 21.05 – II Rzeźnik Ultra – 140km, przewyższenie +6270 m/-6270 m
- 23-25.05 – II Rzeźnik Na Raty:
- 23.05 – I etap – 33 km, przewyższenie +1400 m/-1350 m
- 24.05 – II etap – 22 km, przewyższenie +1400 m/-1350 m
- 25.05 – III etap – 21 km, przewyższenie +800 m/-850 m
- 27.05 – XIII Bieg Rzeźnika – 81,9 km, przewyższenie +3750 m/- 3530 m
- 28.05 – V Rzeźniczek – 26,2 km, przewyższenie +1010 m/-1140 m
- 28.05 – Rzeźniczątko (dla dzieci i młodzieży) – 70-1600 m
RELACJA
…Melodyjka budzika wyrywa mnie z błogiego snu. To już minęły te 2 godziny, odkąd się położyłem? Dobra, musi wystarczyć. Za oknem tak samo ciemno jak było kiedy się kładłem, doszła tylko gęsta mgła. Zrobiło się chłodno. Przemek też już wstał, więc zgarnęliśmy cały rynsztunek i poszliśmy do kuchni wypić „poranną” kawę… po północy.
Kawalkada autokarów zawiozła nas do Komańczy, gdzie mieliśmy zacząć bieg. Kiedy wysiedliśmy, poczuliśmy się jak na dyskotece. Ponad 1500 lampek czołówek kręcących się jak świetliki – każda w inną stronę. W jednym miejscu światełka tłoczyły się jakby gęściej… to była linia startu…
3…2…1…START!
- Przemek, zwolnij – za szybko biegniemy!
…chwilę później… - Przemek, hamuj – za szybko!
…jeszcze chwilę później… - Zaraz, Przemek, jak to dziewiąty kilometr?! Mój zegarek pokazuje, że dwunasty!!
…I całą nawigację diabli wzięli już na początku…
Dzień wcześniej, mój niezawodny Garmin Fenix 3, podczas wgrywania trasy biegu (żeby mieć pewność, że się nie zgubimy), nagle odmówił posłuszeństwa i musiałem przywracać mu ustawienia fabryczne. Niby wszystko skalibrowałem, a jednak nie do końca. Podczas biegu okazało się, że na każdy kilometr biegu, on dokłada jeszcze ok. 300 metrów. Po początkowej panice, poukładałem myśli, zobaczyłem co działa a co nie i jakoś sobie poradziliśmy. Przemka zegarek dobrze naliczał kilometry, ale nie miał ustawionego ekranu wysokości. Na szczęście to u mnie działało. W plecaku miałem profil wysokości opisany konkretnymi czasami, w których powinniśmy się wyrabiać. Jakoś sobie poradziliśmy.
Pierwsze 7 km do Duszatyna zleciało błyskawicznie. Praktycznie cały czas biegliśmy w tłumie – czułem się jak na jakimś maratonie ulicznym. Nawet kiedy wbiegliśmy w las, jeszcze długo trzymaliśmy się w zwartej grupie, co niestety bardzo spowalniało – co chwila „korkowało” się przy jakimś przejściu przez strumień czy innym „wąskim gardle”. Dopiero za jeziorami duszatyńskimi tłum zaczął nieco rzednąć. Zaczęło się pod górę, powoli jaśniało i można było wyłączyć czołówkę. Kilometry uciekały aż miło, a my wdrapywaliśmy się coraz wyżej, wśród mgieł zalegających wszędzie dookoła. Aż do samej Cisnej wszystko szło zgodnie z planem, ba! nawet lepiej.
CISNA – 1. PRZEPAK
Na przepak w Cisnej (32. km) wbiegliśmy o 06:45 (15 minut przed zaplanowanym czasem). Tu mieliśmy dostęp do swoich depozytów oraz mogliśmy uzupełnić wodę, izotoniki, zjeść zupę pomidorową z ryżem, a także złapać żel lub baton dostarczony przez Squeezy.
Ledwo rozejrzeliśmy się dookoła a już ktoś wcisnął nam do ręki nasz worek. Siedliśmy na skrzynce i dobraliśmy się do zapasów. Zostawiliśmy cały niepotrzebny już sprzęt i zapakowaliśmy jedzenie na dalszą drogę. Na miejscu zjadłem jeszcze gotowane ziemniaki oraz bułkę z hummusem i awokado. W ostatniej chwili złapałem jeszcze jedną bułkę w rękę i poszliśmy napełnić bidony. Całość zajęła ok. 1o minut.
BYLE DO PRZEPAKU
- „Jak się bawicie?”
- „Dupa, dupa, dupa”
- „Czy jest tu fajnie?”
- „A c*** Cię to obchodzi!”
Ekipa przed nami podśpiewywała sobie radośnie przez całą drogę na Małe Jasło, Jasło, Okrąglik, aż na Fereczatą (czyli przez jakieś 12-14 km), aż przyśpiewka wryła mi się głęboko w podświadomość… dzięki Panowie…
To była długa droga w górę, a mieliśmy w nogach już ponad 30 km. Kilometry zaczęły mijać wolniej… tzn. mój zegarek dalej nabijał kilometry jak szalony, a to tylko pogłębiało moją frustrację. Kiedy minęliśmy Fereczatą i zaczął się zbieg w dół, myślałem, że coś ruszyło. Zaraz będzie drugi przepak. Już będzie dobrze…
…a potem trafiliśmy na Drogę Mirka…
…Zaczęło się długim, ostrym, błotnistym zbiegiem. Ślisko jak cholera – trzeba było bardzo ostrożnie schodzić żeby nie najeść się błota. Po długiej walce, czując palce u stóp obijające się na zbiegu o czubki butów, wbiegliśmy na kamienistą drogę. Tam dopiero zaczęła się mordęga… Niby zwykła kamienista droga – to powinien być odpoczynek. Nic bardziej mylnego. Wciąż słyszysz gwizdy i wiwaty dochodzące z drugiego przepaku, a droga wije się i cały czas łudzi, że to już za następnym zakrętem. Tylko, że tam jest kolejny zakręt, a każdy kolejny metr trwa wieczność. Żeby tego było mało, kamienie wskakują do butów jakby były żywe.
„BOLI RĘKA, BOLI GŁOWA…”
Po tej małej drodze krzyżowej, po 49. km biegu, nareszcie trafiamy na drugi przepak. Tutaj znowu wciskają nam w ręce wcześniej przygotowane worki. Wrzuciłem tu sporo jedzenia, wiedząc, że będę potrzebował się posilić i zabrać coś ze sobą w dalszą trasę. Nie wiedziałem na co będę miał ochotę (słodkie czy słone), więc napakowałem ile się dało. Niepotrzebnie! Przepak był super wyposażony. Wyżerka na maksa – bułki z serem żółtym, proziaki, proziaki ze smalcem i ogórkiem, pieczone ziemniaki, zupa pomidorowa, ryż z jabłkami, kasza gryczana z sosem warzywnym lub grzybowym. Oczywiście, woda, izo, coca-cola, żele squeezy i cukier w kostkach.
Tu spędziliśmy ponad 15 minut. Poza uzupełnieniem plecaków i płynów, zmieniłem koszulkę na świeży bezrękawnik, po czym poszedłem posmakować co tam na tym szwedzkim stole wystawili. Spróbowałem kaszy z grzybami, pieczonych ziemniaków, proziaka „solo”, a na koniec wsunąłem jeszcze bułkę. Odświeżyliśmy się w korycie (tak, korycie!) z zimną wodą, zmoczyliśmy buffy i dopiero ruszyliśmy w drogę.
„…BOLĄ PLECY, BOLI NOGA, ALE WYŚCIG NADAL TRWA!”
Nie trzeba było tyle jeść na przepaku. Ostatnie hardcorowe podejście na pełnym żołądku dało nam straszne wciry. Do 55. km męczyliśmy się mocno – trzymała mnie tylko myśl, że to już ostatnie takie wyzwanie. Potem jeszcze krótkie podejście za Roztokami i spokojne człapanie do mety.
Warto było się mordować. Kiedy wdrapaliśmy się na Rabią Skałę, roztoczył się przed nami widok zapierających dech w piersiach połonin. Dobra, może to nie TE połoniny (Wetlińska i Caryńska), ale to ta sama kwintesencja Bieszczad. Do tego, jest to szlak graniczny, więc po lewej stronie rozciąga się teren Słowacji, a po prawej Polski. Naprawdę piękny widok.
Z takimi widokami dookoła biegliśmy aż do Okrąglika (po raz drugi), a z niego do „wodopoju” nad Roztokami. To był ostatni przystanek, na 65. kilometrze. Tu dostaliśmy wodę, izotonik oraz napój energetyzujący Burn. Dawka „pobudzacza” zrobiła swoje i ruszyliśmy na ostatni długi podbieg. Zostało już tylko 17 kilometrów.
Z tego odcinka trasy mamy z Przemkiem chyba zupełnie różne wspomnienia. Ja złapałem drugi oddech i miałem wrażenie, że mogę już biec i biec, natomiast Przemek na 70-tym kilometrze chyba złapał ścianę. Widziałem jak walczył ze swoją głową. Pożegnaliśmy się z 12-toma godzinami na mecie i szliśmy. Trwało to i trwało, co chwila próbowaliśmy potruchtać, ale po paru krokach musieliśmy znowu przejść do marszu. Na którymś zbiegu złapaliśmy trochę wiatru w żagle i zacząłem sobie po cichu kalkulować. Po chwili powiedziałem Przemkowi, że jest opcja na 12 godzin… a w sumie, jedziemy już w dół… może i 11-tka z przodu… To był klucz. Mur pękł a my ruszyliśmy walczyć o czas.
„ZAMKNIJ OCZY, GNAJ PRZED SIEBIE
ZA 5 KM BĘDZIESZ W NIEBIE”
Jeszcze 5 kilometrów?!?! Ten „motywujący” tekst na asfalcie nas dobił – jak młotem przez czerep. Ostatnie kilometry asfaltem, w pełnym słońcu, wyssało całą energię. Wszyscy przed i za nami też szli. Nikomu nie chciało się biec. Ale to już była końcówka. Co chwila pojawiały się różne teksty na drodze, kibice po obu stronach drogi i inne zespoły człapiące do mety. Tylu można by wyprzedzić… gdyby jeszcze pozostały jakieś siły. W końcu tłum zaczął się powiększać, co zwiastowało metę. Kiedy wyłoniła się zza pagórka, nagle całe zmęczenie uleciało – proszę, to właśnie pokazuje ile człowiek ma jeszcze niespożytych sił i jak bardzo ogranicza go tylko głowa. A na dowód:
Meta! Zwycięstwo! Wieczna chwała i wyżerka (chociaż w tamtej chwili wyżerka była jednak ważniejsza od chwały)! Ukończyliśmy Bieg Rzeźnika! I to z jakim czasem – 11:45:55! Na 89. miejscu – załapaliśmy się nawet na specjalny, pozłacany medal dla pierwszej setki uczestników. Zmęczenie uleciało a w jego miejsce pojawiła się euforia i radość. Ból? Jaki ból. Przecież to tylko 82 kilometry.
Oczywiście wieczorem czuć było przebiegnięte kilometry. W sumie żadnych poważnych przeciążeń nie było, ale kolana miałem rozgrzane do czerwoności. Przyłożyłem głowę do poduszki i już mnie nie było. Obudziłem się o 07:00, wstałem i zrobiłem bilans strat. Wynik=BRAK. W zasadzie czułem się jak po maratonie czy innym mocniejszym treningu. Delikatna sztywność mięśni znikła po kilku krokach, nawet na poranną kawę na świeżym powietrzu udałem się lekkim truchtem… zaczynam się zastanawiać o ile teraz podnieść sobie poprzeczkę…zobaczymy…
DANE I LOGISTYKA
Dystans: 82 KM
Przewyższenie: +3750/-3530 m
Spalone kalorie: 5724 kcal
Średnie tempo: 8:36 min/km
Punkty żywieniowe:
1. Cisna (Przepak): 32,1 km – woda, izotonik, batony i żele squeezy, cukier, zupa pomidorowa z ryżem
2. Smerek (Przepak), 48,9 km – woda, izotonik, Coca-Cola, żele squeezy, pieczone ziemniaki, proziaki, bułki z żółtym serem, ryż z jabłkami, kasza z sosem grzybowym, kasza z sosem warzywnym, cukier
3. Roztoki, 65,9 km – woda, izotonik, Coca-Cola, Burn
- Sprzęt:
- buty: Brooks Cascadia 10, (rezerwa: Inov-8 Terraclaw)
- Odzież: skarpetki Injinji 5-palców, opaski kompresyjne na łydki CEP, getry trailowe Kalenji, koszulka Brubeck 3DPro, bezrękawnik Brubeck 3DPro, chusta Buff (rezerwa: skarpetki Royal Bay low-cut, high-cut, bluza Brubeck, 2 chusty Buff)
- inne: plecak Dynafit Enduro 12, butelka z izotonikiem 0,55l, 2 softflaski o,5l z wodą, folia NRC, kurtka przeciwdeszczowa Inov-8, czołówka Petzl NAO, chusteczki higieniczne, plastry, telefon, powerbank, mapa, profil trasy,
- Jedzenie (~3570 kcal):
- Przed startem: bułka kajzerka + ser bieluch + dżem figowy (~290 kcal), baton Ba! Bakalland (~160 kcal) = ~450 kcal
- na trasie: ziemniaki ok. 200 g (~150 kcal), 3 jajka (~230 kcal), 3 bułki z hummusem i żółtym serem (~590 kcal), 3 tortille z serem żółtym i awokado (~740 kcal), 3 batony BA! Bakkaland (~670 kcal), proziak (~130 kcal), kasza gryczana z grzybami (~180 kcal), żel squeezy (~80 kcal) = ~2770 kcal
- posiłek regeneracyjny: sałatka rzeźnik (kuskus, ciecierzyca, suszone pomidory, oliwki, pesto pietruszkowe, pestki słonecznika, sezam) = ~350 kcal
- Nawadnianie (~450 kcal):
- 4l wody (uzupełniana na każdym punkcie odżywczym)
- 1,75l izotoniku (uzupełniana na każdym punkcie odżywczym) (~297 kcal)
- 200 ml coca-coli (~84 kcal)
- 125 ml Burn (~71 kcal)
Strategia:
- Jedzenie – Start o godzinie 03:00. O 01:30 „śniadanie” w postaci bułki z bieluchem i dżemem figowym, do tego butelka wody do ciągłego popijania aż do startu. 15 minut przed startem batonik energetyczny.
- Nawadnianie – 0,5l płynów na każdą godzinę biegu. Woda do popijania batonów, izotonik pomiędzy i na podejściach (wtedy nie jem żeby nie obciążać żołądka, ale izotonik to lekkostrawne węglowodany). Do każdego punktu żywieniowego powinienem dobiegać z pustymi butelkami – jeśli coś zostało, to znaczy, że za słabo się nawadniam.
- Podejścia – pokonywać możliwie żywym tempem ale z zaciągniętym hamulcem żeby się nie zajechać. W końcu do pokonania jest 82 km.
- Zbiegi – zwykle mocno zbiegam, ale tym razem bieg odbywa się w parach, a mój partner biegowy jest raczej mocniejszy na podejściach. Zbiegamy żwawo, ale ostrożnie.
ORGANIZACJA I PODSUMOWANIE
Duuużo szumu było w tym roku wokół organizacji Biegu Rzeźnika ze względu na to, co wydarzyło się na tydzień przed zawodami. Dyrekcja Bieszczadzkiego Parku Narodowego, przez którego teren od dwunastu edycji zawsze przebiegała trasa Biegu Rzeźnika, nagle w tym roku nie wyraziła zgody. Nie będę się wdawał w dyskusję na ten temat, ponieważ nie mam pełnej wiedzy i nie uważam żeby to było dobre miejsce na poruszanie tego tematu. Jeśli ktoś sobie życzy, internet aż huczał od dyskusji. To, co jest istotne, to fakt, że organizatorzy wybrnęli z tej sytuacji – biegi się odbyły, impreza się udała. U wielu zapewne niesmak pozostał – mnie też trochę żal, że nie udało się pobiec przez legendarne połoniny Wetlińską i Caryńską. Niemniej jednak, opracowana „na kolanie” alternatywna trasa dostarczyła równie dużo atrakcji, trasa w efekcie była dłuższa i z większymi przewyższeniami, czyli wyzwanie podobne. Wszystko było dobrze oznaczone, punkty żywieniowe i przepaki sprawnie przesunięte – to był prawdziwy test, który Mirosław Bieniecki i cała ekipa Rzeźnika zdała na szóstkę!
Podczas odprawy w przeddzień biegu wszystko zostało szczegółowo wytłumaczone, tak, że nie było wątpliwości – będzie dobrze. Zapadły mi w pamięć słowa Mirosława Bienieckiego, który orzekł, że jest to wyjątkowa edycja, ponieważ jest to drugi raz (pierwszy był podczas pierwszego Biegu Rzeźnika) kiedy tak naprawdę on sam nie do końca wie, którędy mamy biec ;-)
Punkty żywieniowe i przepaki zostały tak poprzesuwane, że nie zmieniło to zbytnio zaplanowanej wcześniej logistyki. Wszystko było dobrze przygotowane, a wolontariusze bardzo pomocni, uwijali się przy nas błyskawicznie – często jeszcze nie zauważa się pracy wolontariuszy, ale gdyby nie oni, musielibyśmy targać wszystko ze sobą jak wielbłądy. Serdecznie dzięki dla wszystkich i każdego z osobna!
STATYSTYKI
W biegu wzięło udział 778 zespołów (1554 uczestników), z czego 690 zespołów ukończyło bieg. My ukończyliśmy na 89. pozycji OPEN (75/574 w kategorii MM) z czasem 11:45:55. Tu znajdziesz szczegółowe wyniki naszego zespołu, a tutaj ogólną klasyfikację.
Wyniki najlepszych przedstawiają się następująco:
Mężczyźni:
1. Piotr Hercog, Miłosz Szcześniewski (Konstruktor – Salomon Suunto Team) – 08:45:24
2. Ilya Markov, Kamil Grudziński (Banda Grudnia i Markova) – 09:01:18
3. Piotr Biernawski, Piotr Puzior (Attiq Fake Runners) – 09:04:07
…
88. Marcin Suski, Przemysław Stec (Czemu nie) – 11:45:55
Mix:
1. Daniel Stroiński, Agnieszka Łęcka (Crossfit & Pasterka Running Team) – 09:45:45
2. Agnieszka Staniewska, Sebastian Borowczyk (Lej Mi Pół) – 10:35:14
3. Sylwia Bondara, Jacek Gardener (Dżabegabega Running Team)- 10:54:51
Kobiety:
1. Anna Kącka, Ewelina Matuła (Salco Sport Team) – 10:21:57
2. Ewa Ochmańska, Agata Matejczuk (Everrun/Spartez/Alaska) – 11:34:41
3. Marzena Andrzejczuk, Ewa Hofman (Nie Próbuj Wyprzedzać) – 12:21:12
Jeśli uważasz, że ten artykuł jest interesujący, podziel się nim z innymi, korzystając z przycisków mediów społecznościowych pod tekstem. Jeśli nie chcesz się dzielić, może przynajmniej go polubisz? 🙂