Tajlandia okiem biegacza

Pobyt w Tajlandii to miał być całkowity „reset” – zarówno od pracy, jak i od biegania. Jednak zboczenie zawodowe biegacza sprawia, że wszystko wokół oceniam z biegowej perspektywy. Jak prezentuje się Tajlandia w takim świetle?

PRZEZ RÓŻOWE OKULARY

Wejdź na Lepiej Biegać, a od razu zobaczysz, jakie filtry mam nałożone na moje okulary i jak oceniam świat. Mam dwa takie filtry.

Pierwszy to bieganie – to moja pasja i moje życie i gdziekolwiek się nie znajdę, pierwsze co robię to oceniam otoczenie pod kątem „a gdzie by tu można pobiegać” albo „ale byłaby fajna pętla biegowa”.

Drugi mój filtr to jedzenie – uwielbiam jeść i gotować i uwielbiam poznawać nowe triki, przepisy, produkty. Zawsze też staram się by to jedzenie było zdrowe i z korzyścią dla sportowca.

W Tajlandii zakochałem się przede wszystkim dzięki ich kuchni. Najpierw poznałem tajskie curry i Pad Thai, a dopiero potem zainteresowałem się samym miejscem. Dlatego też wyjazd do Tajlandii był dla nie przede wszystkim wycieczką kulinarną – co widać było po ilości zdjęć jedzenia które przywiozłem do domu… cóż, rodzina nieco ziewała, kiedy na co drugim zdjęciu był kolejny Pad Thai, Pad Se-Eew czy inny Khao Pad. Nie moja wina, że tak dobrze tam karmią! Spokojnie… Wam też się dostanie! Nic Was nie uchroni przed zalewem tajskich przepisów na stronie! :D

Oczywiście, jedzenie było tylko na „co drugim” zdjęciu. Pozostałe pokazywały moje trasy biegowe! ;)

PALCEM PO MAPIE

Lądując w Bangkoku, najpierw trzeba było zaznajomić się z otoczeniem. Już pierwszego dnia przeszedłem kilkakrotnie najbliższą okolicę, poszukałem najpotrzebniejszych sklepów i ciekawych miejsc. Oczywiście, poza zwykłą, turystyczną ciekawością, na wszystko spoglądałem też biegowym okiem. Szukałem pobliskich parków, patrzyłem gdzie są jakieś spokojniejsze ulice (takie, gdzie nie będzie co 100 m skrzyżowania ze światłami dla pieszych).

Poznałem okolicę, poobserwowałem „tubylców” i poszukałem punktów charakterystycznych, dzięki którym się nie zgubię. W hotelu usiadłem, odpaliłem mapę i na Google Maps zacząłem szukać optymalnej „ścieżki” do biegania. Jak najszybciej mogę dotrzeć do parku i ile metrów ma największa pętla jaką mogę tam zrobić? A może jest jakieś inne ciekawsze miejsce, gdzie mogę pobiegać z dala od ruchu ulicznego? W ten sposób wyznaczyłem sobie trasę – pozostało ją tylko przetestować.

Na Krabi, Koh Phi Phi i Phuket powtarzałem ten schemat – obejść teren, poszukać punktów charakterystycznych, ogarnąć ścieżkę na googlu. Chociaż w przypadku Phi Phi nie trzeba było odpalać mapy. Wyspa jest tak mała, że nie da się zgubić – a biegać najlepiej po prostu po plaży :)

Uwaga! Warto wgrać sobie przed wyjazdem do telefonu aplikację MAPS.ME – to bardzo fajna paczka bardzo dokładnych map, które możemy przeglądać offline. Przyda się nie tylko na bieganie, ale również żeby znaleźć się w terenie czy poszukać pobliskiej restauracji czy sklepu.

 

PRZEPRASZAM, CZY TU BIJĄ?

Kwestia bezpieczeństwa to podstawa, kiedy jedziemy w obce miejsce. W swoim otoczeniu czujemy się bezpiecznie. Lądując w obcym, egzotycznym kraju, nie znamy tutejszych zachowań, nie bardzo wiemy czym możemy się narazić i co jest niedopuszczalne.

Na szczęście Tajlandia jest pod tym względem bardzo bezpieczna. Podczas całego pobytu, ani przez chwilę nie czułem niepokoju czy strachu na ulicy, nikt mnie nie zaczepiał (no, chyba, że oferując TUK TUK, SUIT albo MASSAGE!) i raczej wszyscy witali mnie uśmiechem. Ale nie wszędzie tak jest. Warto przestudiować nawyki mieszkańców i nieakceptowane zachowania (może ubiór, może jakieś gesty, których należy unikać).

O 06:00 rano wstałem spokojnie i wyszedłem pobiegać do parku. Dobiegam na miejsce, a tam… wchodzę do zupełnie innego świata! Chyba cały Bangkok biega w tym parku o świcie! Widzę sznurek truchtających ludzi w każdym wieku – wystarczy się podpiąć – GO WITH THE FLOW! W Polsce praktycznie o każdej porze dnia widać biegaczy, przy czym sporo osób wieczorami. Tutaj biegają tylko rano – potem chowają się na najgorętszą część dnia do klimatyzowanych pomieszczeń, a wieczorem zaczyna się normalne życie (czyli impreza!).

W POSZUKIWANIU POSIŁKÓW BIEGACZA

Pół biedy, kiedy wyjeżdżamy na wakacje do „cywilizowanego” kraju – podobne produkty, znane posiłki – każdy znajdzie sobie coś znajomego do jedzenia. Gorzej, kiedy lądujemy w egzotycznym kraju, gdzie jest zupełnie inna kuchnia, odmienny klimat i nie poznajemy połowy produktów na sklepowej półce. Jak żyć!?

Tajlandia stanowiła w tej kwestii nie lada wyzwanie. Owszem, jestem zakochany po uszy w tajskiej kuchni – niestety, typowe tajskie jedzenie, które dotychczas znałem, to były typowe „cheat meale” – Pad Thai albo Tajskie Curry. Kopa makaronu ryżowego albo Gęsta zupa na tłustym mleku kokosowym z michą białego ryżu. A człowiek potrzebuje jakiegoś lekkiego śniadania przed biegiem.

 

Oczywiście, mogłem po prostu wtrząchnąć mango albo inny owoc, ale co to za frajda. Chciałem poznać ich kulturę, znaleźć coś, co można uznać za w miarę typowe śniadanie, a nie jest bombą kaloryczną! W końcu Tajowie są generalnie szczupli – na pewno nie żywią się cały czas Curry i makaronem…

No… prawie. Postawiłem sobie ciężkie zadanie, bo okazuje się, że w zasadzie to oni jednak tak się żywią. Nie mają typowego śniadania i przez cały dzień jedzą podobne posiłki – zupy (często „zupki chińskie”!), ryż z różnymi dodatkami, albo właśnie curry (tyle, że dużo gęstsze niż to co znamy z naszych restauracji). Zaglądałem w każdy kąt, na każde stoisko ze street foodem, studiowałem menu w lokalnych knajpach…

Udało się! Znalazłem kilka opcji, które można uznać za FIT! Opatentowałem ryż z omletem, tajską owsiankę, zupę ryżową (coś a’la owsianka, ale często na słono) oraz chińskie bułeczki na parze.  Oczywiście, shejki owocowe to też opcja, ale nie widziałem żadnego lokalsa, który by rano taki shake popijał. To raczej oferta popołudniowa ;)

NA OSŁODĘ

Mimo roztrenowania, aż żal było nie wykorzystać okazji – musiałem postawić biegowego buta na drugim końcu kuli ziemskiej. Wymagało to nieco wysiłku, ale sprawiło mi ogromną frajdę. Bieganie po tajskich plażach to kwintesencja wolności – uskrzydla jak nic innego! I nawet w tak egzotycznym menu, biegacz znajdzie coś zdrowego i energetycznego. Oczywiście poza tymi zdrowymi opcjami, wpałaszowałem cała masę niezdrowego, tłustego i słodkiego żarcia… bo przecież spróbować trzeba wszystkiego! Z najciekawszych NIE-FITOWYCH pozycji, muszę wspomnieć o Thai Pancake (Roti) czyli tajskich naleśników! O mamusiu, to jest dopiero petarda!

Na drugim miejscu stawiam Sticky Rice with Mango! Dlaczego na drugim? Bo to, jakkolwiek pyszny deser, to jednak szybko się nudzi, kiedy jednak w każdym daniu masz albo ryż albo mleko kokosowe (czyli główne składniki sticky rice). Niemniej jest to najbardziej znany tajski deser!

Tak więc, jeśli wybieracie się na wakacje, nie zastanawiajcie się CZY brać ciuchy biegowe. Bierzcie śmiało – tam też na pewno ludzie biegają! A dodatkowo, przecież trzeba będzie spalić te wszystkie pyszne pyszności, które tam spróbujecie, nie?! :D

Strona główna

print
Related Post
Disqus Comments Loading...