BUT PO RAZ TRZECI

Zaczyna się niewinnie, ale z każdą chwilą droga w górę robi się coraz bardziej stroma. Głęboki las zaczyna się nieco przerzedzać, zieleń drzew, ustępuje miejsca żółci, a daleko w górze widać buki jeszcze pełne czerwonych liści. Piękne, ale cóż z tego, skoro od dłuższej chwili modlę się o koniec tej wspinaczki, bo wypruty jestem już solidnie…

KRÓTKO O BUT

Bsekidy Ultra Trail to kameralna impreza rogrywająca się w Szczyrku. Nie biją tu tłumy zawodników i raczej nie uświadczysz tu czołówki biegaczy górskich. Co wcale nie oznacza, że nie ma mocnych zawodników. BUT to po prostu plac zabaw dla masochistów. Organizator znany jest ze swojego zamiłowania do tworzenia hardcorowych tras i z każdego jednego metra przewyższeń potrafi wyciągnąć dwa metry. Magik po prostu!

A jednak warto tu przyjechać. To świetny poligon doświadczalny przed wyfrunięciem za granicę, w dużo wyższe góry. Oprócz sporych przewyższeń i podejść, które zdzierają skórę z nosa, spotkasz się tu z trudnym technicznie terenem pełnym luźnych kamieni, które cierpliwie czekają na strudzonego wędrowca, by dosłownie w ostatniej chwili uskoczyć mu spod nóg.

 W ramach BUTa, można wziąć udział w 4 różnych biegach:

  • BUT 10: 10,5 km, +610 m, 0 ITRA pts
  • BUT 20 TREK: 20 km, +1280 m, 0 ITRA pts
  • BUT 30: 30 km, +1700 m, 2 ITRA pts
  • BUT 47: 47 km, +3048 m, 3 ITRA pts
  • BUT 73: 73 km, +4953 m, 4 ITRA pts
  • BUT 100: 100 km, +6300 m, 5 ITRA pts
  • BUT Challenge: 315+ km, +18353 m, 0 ITRA pts

WRACAM PO WIĘCEJ

Znowu w Szczyrku. Pół Leśnik Lato  spuścił mi w czerwcu niesamowity łomot, a tu proszę – wracam po więcej. Dwa razy więcej!

Planując ten start blisko rok wcześniej, marzyłem o mocnym zakończeniu sezonu – w pełni formy, zregenerowany po ukończonym TDS, siłą rozpędu miałem tu wjechać jak dzik w żółędzie… plany sobie, a życie sobie…. Trzeba było zweryfikować założenia i po prostu się dobrze bawić.

NO TO JEDZIEMY

Jest 04:00 rano, a ciepło jak w letni poranek. O tej porze startują dwa dystanse – BUT 73 i BUT 100, dzięki czemu jest nas przynajmniej trochę na linii startu. Ruszamy na sygnał. O, jak się nie mogę doczekać. Znowu moje ulubione szlaki!

Ruszamy i już po pierwszych krokach czuję, że będzie dobrze. Natychmiast znajduję rytm i biegnie mi się płynnie, bez żadnego siłowania się. Wbiegam na długi podjazd szeroką serpentyną pod Orle Gniazdo i niedługo później mijam centrum kongresowe, a potem obok Sanktuarium wbiegam na szlak prowadzący na Klimczok. Dobrze znam tę ścieżkę i droga na szczyt mija mi szybko i przyjemnie.

Po drodze wcinam kanapkę, którą miałej zjeść jeszcze przed startem, ale się zagapiłem. Nie mogę się doczekać dotarcia na szczyt, kiedy spojrzę w lewo i zobaczę mały „gwiazdozbiór” w dole – panorama Bielska-Białej oglądana nocą ze szczytu jest po prostu obłędna.

 I już zbiegam w dół, do Bystrej. Czołówka na tyle dobrze oświetla drogę, że nie mam żadnych problemów z widocznością. Mimo wszystko, nie zbiegam na wariata – w końcu nie mam nawet dyszki na liczniku. Toż nogi jeszcze nawet nie rozgrzane!

W Bystrej uzupełniam wodę, łapię kilka wafelków ze stołu i ruszam dalej, na Kozią górę. Początek jest dość stromy, więc kije bardzo pomagają, ale po chwili już wbiegam przez bramkę do schroniska „Kozia Chata”, mijam budynek i wypadam drugą bramką. Bardzo lubię to przejście przez uśpione schronisko i wyobrażam sobie, że ktoś w środku się budzi, podchodzi do okna i widzi jak jakiś wariat z czołówka przelatuje na przestrzał przez „podwórko”.

Kolejne kilometry mijają błyskawicznie aż do szesnastego kilometra, kiedy staję u stóp kolejki na Szyndzielnię. Stroma podejście prowadzi wzdłuż trasy kolejki linowej na szczyt – prostą linią, na przełaj, nieco tylko wydeptaną ścieżką. Co jakiś czas przecina szutrową drogę, która prowadzi na górę łagodniejszą serpentyną.  Ale przecież co to byłaby za frajda gdybyśmy mieli dostać się na górę długą, ale bardzo łagodną drogą, którą swobodnie przejechałby samochód. Gdzie w tym radocha?!

Trochę inne myśli kołaczą Ci się w głowie kiedy jesteś w połowie takiego podejścia i zaczynasz mamrotać modlitwy o szybkie skrócenie Twojego cierpienia… A już kwintesencją tego sadyzmu jest stojący na szczycie fotograf (Karolina, pozdro! ;)) uwieczniający każdą udręczoną duszę, której uda się dotrzeć na szczyt.

 Na szczęście to dopiero 18-ty kilometr, a samo podejście jest dużo krótsze od tych, które poznałem w Alpach czy Dolomitach. Pomimo dużej porcji energii, która poszła z dymem na tym podejściu, znowu zbiegam w dół, a nogi szybko zapominają o ciężkiej wspinaczce. Niedługo później dobiegam do Dębowca, a za nim jeszcze odrobinę w dół i zaczynam kolejną wspiaczkę na Cyberniok.

Takie podejścia jak Szyndzielnia są fajne pod jednym względem. Po nich kilka kolejnych podejść wydaje się naprawdę lajtowych.           

Po drodze jeszcze ze dwa razy zegarek przypomina mi o jedzeniu. Na zbiegu wciągam żel, a w okolicy Cybernioka pochłaniam śniadaniowy Day Up (testuję różne nowe wariacje). Do Wapienicy zbiegam na lekkim głodzie, ale tam już czeka stół szwedzki. Moim łupem padają wszystki warzywa, jakie są na stole (spoko, widzę, że mają z czego dokroić ;)), a wolontariuszki patrzą na mnie jak na jakiegoś dziwoląga. No sorry, żele mi za chwilę już będą uszami wyciekać i trzeba małej odmiany.

NOWE TERENY

Z Wapienicy ruszam na nieznany mi jeszcze odcinek trasy gdzie czekają trzy górki. W trakcie pierwszego podejścia zrównuje się ze mną trójka zawodników z BUT100 i biegniemy razem. Ta górka jest dość krótka i już po chwili zaczyna się zbieg – długi i dość przyjemny, daje możliwość wydłużenia kroku i złapania wiatru w żagle.

Chwilę później wypadam z lasu na otwartą przestrzeń i taśmy organizatora kierują mnie asfaltem w prawo – dalej w dół. Przebiegam 200 metrów i widzę, że ktoś biegnie z przeciwnego kierunku – dalej skończyły się taśmy. Okazuje się, że kilka metrów wcześniej trasa znowu skręca w las, a asfaltowa droga jest bardzo kusząca i pewnie niejeden się tu zapędził. Na szczęście nie zagalopowałem się za daleko. Wracam na szlak i zaczynam wdrapywać się stromym podejśćiem. Ta góra jest dużo bardziej wymagająca i dłuższa. Podchodzę na luzie, nie cisnąc za mocno.

Na szczycie trzeciej góry (Błatnia) nagle wybiega na mnie ktoś z lewej. W tym miejscu z powrotem łączą się trasy długie i krótka. Dalej zbiegam już w większym towarzystwie do Brennej.

W miasteczku trzeba przebiec przez ulicę i zaraz widać punkt kontrolny. Tu napełniam picie i rzucam się na bułki. Jedną kajzerkę z serem pochłaniam w całości, przegryzając pomidorami i ogórkami, a drugą pakuję w plecak. Siadam na murku na krótką chwilę żeby wyciągnąć nogi i trochę dychnąć, ale zaraz zbieram się w dalszą drogę pod wyciągiem na Stary Groń.

To podejście nie należy do najcięższych, a za nim jest w miarę płaski i przyjemny kawałek. Słońce przebija się na krótką chwilę przez chmury, ale te zaraz zamykają się przed nim. Mimo to, biegnie się bardzo dobrze – jedynie turystom może być nieco chłodno. Tych jednak nie ma zbyt dużo, no może w okolicy tego czy innego schroniska. Tylko raz muszę się trochę poprzepychać między spacerowiczami, ale zaraz robi się luźniej i niedługo docieram do Salmopolu.

W tym roku punkt jest po drugiej stronie drogi. Przebiegam przez pasy i dobijam do namiotu, w którym zamawiam makaron z sosem warzywnym. Po krótkiej chwili siedzę już na asfalcie i pałaszuję ciepłe danie, a nogi cieszą się tą chwilą odpoczynku. Przyjemnie jest móc zjeść coś normalnego i ciepłego – gdyby mój żołądek miał ręce, przybiłby mi pionę!

Droga na Malinów i do Ostrego jest przyjemna i spokojna. Mijam coraz więcej biegaczy, głównie z BUT47. Znam dobrze i lubę ten kawałek trasy, a zwłaszcza zbieg do Ostrego. Choć kamienisty, jest równie widokowy i z przyjemnością przypominam sobie poszczególne elementy trasy. Potem ostro w dół i na koniec szybki dobieg asfaltem do kolejnego punktu.

NA SKRZYCZNE

Miałem tu odpocząć przed podejściem na Skrzyczne, ale zagaduję się i w efekcie uzupełniam tylko machinalnie picie, zagryzam banana i już jestem w trasie. Może i dobrze – nie ma na co czekać. Skrzyczne samo się nie zrobi.

Zaczyna się niewinnie, ale z każdą chwilą droga w górę robi się coraz bardziej stroma. Nie muszę chyba mówić, że ciągnie się w nieskończoność? Głęboki las zaczyna się nieco przerzedzać, zieleń drzew, ustępuje miejsca żółci, a daleko w górze widać buki jeszcze pełne czerwonych liści. Coraz większa ilość turystów zwiastuje bliskość szczytu i schroniska, a jednak wciąż ta góra nie chce się skończyć. Już od dłuższej chwili modlę się o koniec tej wspinaczki, bo wypruty jestem już solidnie. Przyszedł ten moment, kiedy żołądek już powoli mówi „stop”. I tak nie jest źle – wytrzymał aż tyle bez większych problemów!!

Kilkanaście grup turystów i kilkadziesiąt pytań do samego siebie czy „daleko jeszcze!?” dochodzę na sam szczyt. Chwila triumfu i niewypowiedzianej ulgi! Teraz ruszam z górki, najpierw ostrożnie, żeby z powrotem rozruszać nogi. Trasa zaraz skręca w prawo i prowadzi wąską ścieżynką usłaną niezliczoną ilością kamyrdoli, wbitych w ziemię pod różnymi kątami. Ten kawałek jest bardzo wymagający i łatwo można sobie skręcić kostkę. Tworzy się grupa biegaczy i lecimy gęsiego. Po dłuższej chwili wybiegamy z powrotem na główny stok Skrzycznego, tylko po to by zaraz znowu skręcić w prawo w krzaczory.

OSTATNIA HOPKA!

Stąd droga w dół jest już lżejsza i pozwala nieco odpocząć nogom. Zbiegam aż do strumienia i mostka, którym dostaję się na drugą stronę… i zaczyna się koszmar. Ostatnie podejście wyciągnęło wszystkie siły swoją długością, za to ten mały knypek na profilu trasy okazuje się niezłą ścianą płaczu.

Dobrze pamiętam to podejście, niezbyt długie, ale strome jak cholera. Prawdziwy wyciskacz łez – taka polisa gwarancyjna na wypadek gdyby podejście na Skrzyczne nie do…waliło Ci wystarczająco.

Kiedy wygrzebuję się na szczyt, wiem, że jestem już w domu. Drugie podejście to już jest pikuś, a zaraz potem jest zbieg do Szczyrku. Droga w dół nie jest wprawdzie sprintem, ale też w nogach mam już ponad siedemdziesiąt kilometrów. Rozpędzam się jednak z każdą chwilą. Wbiegam na betonowe płyty i jeszcze trochę przyspieszam. Lecę do samego dołu, przebiegam przez mostek i cisnę deptakiem wśród mieszkańców i turystów.  Jeszcze tylko skręt w lewo i już widzę metę. Ostatnie metry to wybuch endorfin i radość z dobrze wykonanej roboty!

DANE I LOGISTYKA

Dystans: 75 KM
Przewyższenie: +/-4675 m
Spalone kalorie: 4644 kcal
Spożyte kalorie: 4560 kcal
Średnie tempo: 10:10 min/km

Punkty żywieniowe:

– Bystra, ok 11. km: woda. izo, wafle, ciastka, orzcechy, daktyle, ciastka.
– Wapienica, ok. 29 km: 
woda, izo, cola, ogórki, pomidory, orzechy, daktyle, ciastka.
– Brenna, ok 41 km: woda, izo, cola, herbata, kawa, ogórki, pomidroy, kajzerki z serem/szynką.
– Salmopol. 54. km: woda, izo, cola, herbata, kawa, bulion, makaron, ryż, sos warzywny, sos mięsny.
–Ostre, ok. 62 km: woda, izo, cola, herbata, kawa, banany, daktyle, orzechy, kajzerki z serem/szynką.– Szczyrk (meta), 73 km: woda, izo, coca-cola, herbata, kawa, makaron, sos mięsny, sos warzywny, twaróg

  • Sprzęt:
    • plecak: softflask 0,5l z izotonikiem,  softflask 0,5l z wodą, pusty softflask rezerwowy, rękawki BRUBECK, kurtka przeciwdeszczowa Salomon Bonatti PRO WP, folia NRC, bandaż elastyczny, telefon, czołówka PETZL NAO, kubek składany, chusta Buff, żele i batony ALE.
  • Jedzenie (~3830 kcal):
    • Przed startem: owsianka (~330 kcal), kanapka z margaryną i serem (~250 kcal), kawa, izotonik (zaraz przed startem) (~80 kcal) = 660 kcal
    • na trasie: 4 żele ALE (440 kcal), 2 batony (~450 kcal), 1 banan (~100 kcal), 2x DayUp (~360 kcal), 4 kanapki z żółtym serem (~1000 kcal), makaron z warzywami (~250 kcal), wafle kakaowe (~150 kcal), pomidory, ogórki (~120 kcal)  = ~2870 kcal
    • posiłek regeneracyjny: makaron z twarogiem (~300 kcal) = ~300 kcal
  • Nawadnianie (~730 kcal):
    • 3l wody (woda uzupełniania na każdym punkcie)
    • 2,7 l izotoniku (na punktach) (~650 kcal)
    • 0,2 l coli (na punkcie) (~80 kcal)
  • Odżywianie –  „śniadanie” – owsianka i kawa, a przed startem jeszcze kanapka z serem i izotonik. Na trasę biorę żele, batony, kanapki, jaglanki Day Up. Na punktach uzupełniam softflaski i jem wytrawne produkty żeby nie dorzucać słodyczy, której i tak jest dość w żelach i batonach. W dalszej części biegu staram się o ciepłe posiłki. Ustawiam w zegarku alarm co 40 minut, który ma przypominać o jedzeniu.
  • Nawadnianie – Regularne, małymi łykami. W jednym softflasku zawsze izo, w drugim woda. Na punktach to co trzeba – cola (jeśli braknie energii) lub herbata (na rozgrzanie żołądka).
  • Podejścia i zbiegi – większe podejścia podchodzę, i oszczędzam siły. Ostrożnie na zbiegach, bo teren jest zdradliwy. Na płaskim komfortowe tempo 1. Zakresu.

Wnioski:

  1. Warunki – Bardzo dobre. W nocy wyjątkowo ciepło (ok. 18 st. C). Później w ciągu dni chyba nawet chłodniej. Sucho i pochmurno, a więc nie groziło przegrzanie od słońca. Teren bardzo trudny, pełen luźnych kamieni, co najbardziej odczuwalne było na zbiegach.
  2. Tempo –Cały czas spokojne i równe tempo. Do połowy dystansu zgodnie z założeniami, a nawet trochę szybciej. Po połowie złapałem lekkie opóźnienie (na nieznanej mi jeszcze części trasy, gdzie były 3 mocne podejśćia), ale nie powiększało się już do samego końca. Obyło się bez żadnych kryzysów.
  3. Odżywianie – Wszystko zgodznie z planem: piłem regularnie, jadłem co 40 minut, zgodznie z alarmem w zegarku. W późniejszej części trochę odliczanie czasu się rozjechało, bo nie trafiałem idealnie z alarmem w punkty odżywcze.Mimo wsyzstko ustawienie alramu co 40 minut bardzo pomagało mi odliczać czas do następnego jedzenia i przypominało również o piciu. Przydatne zwłaszcza w późniejszej części biegu, kiedy poczucie upływu czasu słabnie.
  4. Czasy –Czasy wyliczone poniżej to średnione tempo skalkulowane na 12 godzin. Oczywiście w górach nie biegnie się cały czas równo i tempo z czasem maleje, ale taki sposób wyliczania jest dla mnie wygodny na długich trasach. Najwięcej straciłem na odcinku z Wapienicy do Błatniej (przystopowało mnie podejście na Stołów). Potem jeszcze trochę straciłem do Salmopolu, ale stamtąd już nie powiększałem opóźnienia i nawet Skrzyczne jakoś poszło.

ORGANIZACJA I PODSUMOWANIE

Beskidy Ultra Trail to raczej kameralna impreza, znana z naprawdę ciężkich warunków. Różnie z takimi biegami bywa pod kątem organizacyjnym, ale tutaj naprawdę wszystko gra. Organizatorzy wiedzą, że spora część biegaczy nie zna tras i nie wie czego się spodziewać, dlatego naprawdę mocno i wielokrotnie zwracają uwagę na wysoki poziom trudności tras. Odprawa jest obowiązkowa i jest na to również kładziony nacisk. Nawet po wielokrotnym przemierzaniu tych tras, zawsze staram się być na odprawie, bo jest bardzo merytoryczna i zwykle dowiaduję się czegoś istotnego z perspektywy logistyki biegu.

Odbiór pakietów przebiega bardzo sprawnie. Nie są to bardzo oblegane zawody, więc nie ma też kolejek, natomast nie można też nic zarzucić organizatorom. Fajną rzeczą jest to, że chip jest w numerze – na małych biegach często są te upierdliwie chipy, które trzeba mocować przy bucie. Nie jest to wielki problem, ale po prostu ich nie lubię. Na miejscu zawsze można zrobić kawę czy herbatę a nawet coś przegryźć. Sprzęt obowiązkowy jest sprawdzany zaraz przed wejściem do strefy startu. Jest sprawdzany wyrywkowo, ale najważniejsze rzeczy zawsze są sprawdzone, a sprzęt i tak trzeba mieć ze sobą przez cały bieg.

Znakowanie trasy jest bardzo dobre. Sporo odcinków jest prowadzonych poza regularnymi szlakami, dlatego znakowanie jest bardzo pilnowane i w ogóle niepotrzebny jest track. Owszem, warto go mieć ze sobą na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo czy jakiś debil nie przewiesi oznaczeń. Na szczęście w tym roku nic się takiego nie wydarzyło. Taśmy organizatora są wyraźne, z odblaskami oraz informacją, że są to zawody biegowe i prośbą o nie zrywanie taśm.

Punkty żywieniowe są dobrze wyposażone, ale trzeba pamiętać, że to impreza kameralna, a nie wielki festiwal. Nie jest tak, że na każdym punkcie znajdziesz szwedzki stół na 10 m z wsyzstkim co możliwe. Zawsze jest izo, woda, cola, ale raz są słodycze, raz kanapki, potem znowu coś innego. Tylko w Slamopolu jest ciepły posiłek, a warunki spartańskie (siadasz na ulicy i wcinasz – żadnych leżaczków i drinków z palemką).

Posiłek na mecie – Na mecie jest makaron z mięsem/warzywami/serem. Do tego kawa, herbata, cola, itp. W zupełności wystarczający posiłek dla strudzonego wędrowca.

STATYSTYKI

W BUT 73 wystartowało 131 uczestników, a ukończyło 121 osoby. Ja ukończyłem na 23. Pozycji OPEN z czasem 12:43:22.
Tu znajdziesz wszystkie moje wyniki.

Wyniki najlepszych przedstawiają się następująco:

Mężczyźni:
1. Tomasz BARANOW– 09:16:55
2. Paweł PRZYBYŁA- 09:29:24
3. Aleksander KAPAON – 10:36:30

23. Marcin SUSKI – 12:43:22

Kobiety:
1. Joanna PYREK – 11:53:50
2. Urszula KUPIEC – 12:22:34
3. Monika BOROWICZ- 12:50:36

Pełne wyniki BUT 73 tutaj.

Strona główna

print
Facebooktwitter

Facebooktwitterrssinstagram