„Michaaaaał!” – słyszę w dole za sobą. Właśnie ktoś dobrnął do podejścia na Siodło i musiał wyrzucić z siebie frustrację z powodu tego co czeka go po raz kolejny. Dzisiaj jakoś bardzo często to imię pada na trasie, a wyraża całe spektrum emocji, głównie tych niecenzuralnych…
O LEŚNIKU
Maraton Górski jest organizatorem kilku różnych biegów w Beskidzach. Do ich repertuaru należą Beskidy Ultra Trail, Zamieć, Stumilak oraz właśnie cykl biegów Leśnik. Są to biegi organizowane w różnych miejscach, o różnych porach roku i różnym stopniu trudności. W tym roku wiosna organizowana była w Porąbce, lato w Szczyrku, jesień odbędzie się w Korbielowie, a zima w okolicach Bielska-Białej. Leśnika lato został zaplanowany jako najcięższy z serii maratonów na 2019 rok.
Start i biuro zawodów zorganizowane jest przy amfiteatrze Skalite w Szczyrku. Łatwo się do niego dostać, a przy obiekcie znajduje się przestronny parking. Szczyrk jest sporą bazą noclegową i miejscem nastawiony na turystów, więc bez można przy okazji zorganizować sobie fajny, rodzinny weekend.
W ramach Leśnika lato, przewidziane są trzy dystanse:
- Leśnik – 46 km, przewyższenia +3600m/-3594 m (3 ITRA points)
- Pół Leśnik – 27 km, przewyższenia +2384m/-2378m (2 ITRA points)
- Speed Leśnik – 17 km, przewyższenia +1563m/-1565m (0 ITRA points)
PRZED STARTEM
Krzątam się cichaczem po kuchni żeby nikogo nie zbudzić i przygotowuję sobie energetyczną jaglankę oraz pobudzającą kawę, której sam zapach budzi mnie do życia. W kącie pokoju leżą cierpliwie ubrania i spakowany plecak, a za oknem w oddali majaczy Skrzyczne – mój dzisiejszy przeciwnik…
…Siedzę na odprawie przed startem i słucham jak Michał Kołodziejczyk (organizator biegu, znany z zamiłowania do układania sadystycznych tras) opowiada o tym, żeby naprawdę poważnie potraktować ten bieg. Że tu nie będzie za dużo szaleństwa i ścigania. Michał wie co mówi – Stumilak, Zamieć, BUT to wszystko biegi zaprojektowane przez niego. Jeśli ktoś brał w nich udział, to wie czego się spodziewać. Ale przecież ja biegnę PÓŁ Leśnika – to tylko 27 km. Będzie ciężko, ale szybko pójdzie…
…Stoję w tłumie na starcie. Wszystkie dystanse zaczynają razem, dzięki czemu mamy tu niezły tłok. Wystrzał z pistoletu porusza lawinę biegaczy, która sunie do przodu spychając wszystko na bok, po czym znika się między drzewami. Zaczęło się.
SKRZYCZNE
Ruszam mocno z pierwszymi zawodnikami. Nie po to żeby się ścigać, a raczej żeby poczuć trochę pewności siebie. Wiem, że praktycznie od razu po starcie jest długo, długo w górę, dlatego po chwili wrzucam niższy bieg i zaczynam równo, ale z rezerwą, napierać pod górę. Założenia na początek są takie żeby oszczędzić jak najwięcej sił na później. Plan jest dobry. Gorzej z realizacją, bo z każdą chwilą robi się coraz bardziej stromo i kiedy już się wydaje, że nie może być bardziej… proszę, a to zaskoczenie. Może!
Końcówka podejścia na Skrzyczne jest tak stroma, że podchodząc do góry trzeba uważać żeby nie zadrzeć nosem o trawę. Prawie cieszę się, że idę do góry. Zbiegu tego rodzaju pewnie połowa zawodników by nie przeżyła! Marne pocieszenie, ale zawsze. Brnę pod górę, a przede mną i za mną podobnie siłuje się długi sznur biegaczy. Zaczynam żałować, że nie wziąłem kijów biegowych, nie chciałem jednak niepotrzebnie się dociążać na tak krótki dystans i zostały w domu. Przypominam sobie co jeszcze powiedział Michał podczas odprawy:
„Dochodząć na Skrzyczne będziecie już wiedzieć czy jesteście gotowi na to co was czeka dalej.”
No więc? Jesteś na to gotowy? Kurde, jasne, że jestem. Przecież nie takie rzeczy robiłem!
Bez wahania ruszam zgodnie ze strzałkami kierującymi na długie dystanse. Krótka chwila biegu po płaskim i skręt w haszcze… a tam cała ścieżka usiana zwaloymi iglakami. Jednak po nużącym podejściu przywitałem ten bieg z przeszkodami z radością, bo pozwolił się trochę rozruszać i poskakać.
Po pokonaniu toru przeszkód czekała jeszcze jedna niespodzianka. Zbiegiem wytyczonym zarośniętą ścieżką, całą szerokością płynąła woda. Nie było mowy o pokonaniu tego odcinka suchą stopą. Z resztą już po pierwszych kilku krokach zrezygnowałem z dalszych prób – byłem mokry po kolana. Runąłem w dół, rozchlapując wodę dookoła i starając się tylko nie zaliczyć gleby.
Po dłuższym chlapaniu udaje mi się dotrzeć na sam dół. Chwilowa ulga nie trwa długo, bo zaraz zatrzymuje mnie kolejna góra. Stromizna niewiele mniejsza od Skrzycznego ponownie rozpala ogień w mięśniach. Zaczynam sobie zdawać sprawę, że nie ma mowy o oszczędzaniu sił, bo po prostu cały czas trzeba napierać.
Kilkadziesiąt stęknięć później dobiegam do punktu odżywczego i uzupełniam zapasy. Zjadam trochę owoców i ciastek. Popijam jeszcze trochę wody z baniakia, bo to jedyny punkt odżywczy na trasie. Od teraz będę się żywił tylko tym, co sam upoluję.
Ruszam w dalszą drogę. Asfaltowy kawałek szybko zamieniam znowu na szlak. Trochę zregenerowałem się na punkcie, a trasa na razie jest łagodna i pozwala choś trochę pobiegać. Miła odmiana, ale nie łudzę się. Wiem, że niedaleko czekają mnie dwa potężne, strome podejścia.
Od punktu w Ostrym, cały czas mam przed sobą te same koszulki, które znikają i pojawiają się za kolejnymi zakrętami. Biegnąc w swoim tempie, powoli się do nich zbliżam, aż wreszcie mijam jednego biegacza, a potem kolejnego. Na trochę mocniejszym podejściu zrównuję się z następnym i chwilę depczemy w podobnym tempie.
NIESPODZIANKA!
Po chwili orientuję się, że nigdzie w okolicy nie ma oznakowań trasy. Patrzę na track w zegarku i widzę, że szutrówka, którą idę, prowadzi równolegle do wgranej trasy i za chwilę drogi się schodzą. Idę zatem dalej. Coś tu jednak nie gra.
Dobiegam do rozstajów i tu już w ogóle jest sajgon. Track pokazuje w prawo i w dół (tam też powiewa jedna taśma), ale sznurek taśm prowadzi w lewo i w górę. Dodatkowo jest jeszcze jedna trasa z taśmami – chyba nią powinienem tu dotrzeć. Drapię się w głowę i skłaniam ku temu żeby lecieć za trackiem, ale widzę, że zawodnik przede mną napiera za taśmami. Może wytyczyli obejście bo starą trasą nie dało się przejść? Chcąc, nie chcąc, napieram pod górę. Kolejna super stromizna szybko mnie dobija, więc zagryzam baton energetyczny. Ciągnie się to i ciągnie, a ja mam coraz większe wątpliwości czy aby dobrze idziemy. Mam już 16 km na liczniku i powinienem być w połowie zbiegu.
Docieram na samą górę i moje najczarniejsze obawy właśnie się spełniają. Taśmy się urywają. Straciłem z oczu zawodnika przede mną, ale zaraz widzę jak wraca krzycząc, że dalej nie ma oznaczeń. Nieeeee… Nie mogłem uwierzyć w to, że komuś chciało się wdrapywać tyle pod górę i przewieszać taśmy żeby tylko nas zmylić. A jednak, jestem pewien, że właśnie tak się stało.
Dzwonię do organizatora i potwierdzają się moje przypuszczenia. No to pięknie. Zawracam w dół i klnę na tych śmieszków, którzy pokombinowali z trasą, bo przez nich zaliczyłem gratisową górkę, straciłem kupę czasu i zmarnowałem zajebistego batona. Jedyny plus w tym wszystkim jest taki, że zbieram ze złej trasy całą chmarę biegaczy, którzy też by się pogubili. Tylko cała wypracowana przewaga poszła w piach.
Wracamy do rozdroży i szukamy trasy kierując się trackiem, ale i tu jest niezła zabawa. Na całym kolejnym kilometrze taśmy są porozwieszane dosłownie wszędzie i we wszystkich kierunkach. Lecimy ławą przez las, w totalnym chaosie i co chwila ktoś krzyczy, że tu czy tam widzi taśmy. Skupiam się na tracku i próbuję odnaleźć właściwą ścieżkę.
Wreszcie się udaje, wszyscy zbiegamy się do jednej ścieżynki i sytuacja się uspokaja. Track zaczyna zgadzać się z taśmami. Najgorsze chyba mamy za sobą. Zbiegamy do strumyka, który sporo osób przebiega i leci dalej, ale ja się zatrzymuję i uzupełniam flaski wodą. Nie wiem gdzie dalej będzie woda, a teraz czeka najgorsze: Palenica i Siodło.
Zaczyna się. Grzebiemy się grupą pod górę, każdy stęka, złorzeczy i nader często wzywa imienia Michała nadaremno. Widać, że kończą się siły. Jest duszno i gorąco, a pot cieknie stużkami po plecach. Znowu pluję sobie w brodę, że nie wziąłem kijów, ale napieram ile sił… Zapasy topnieją, a wątpliwości rosną.
Powiew chłodnego wiatru jest jak odświeżająca bryza i zwiastuje szczyt. Z jednej strony czuję ogromną ulgę, z drugiej obawy, bo to było dopiero preludium przed Palenicą. O Panie… Krótki zbieg do kolejnego strumyka i zaraz za nim znowu do góry. Wciągam żel z kofeiną i próbuję napierać… ale ktoś własnie teraz wyciąga mi wtyczkę.
CHWILE GROZY
…Kiedy jesteś gotowy na kryzys, możesz z nim walczyć. Ale najgorsza jest taka bestia, która podkrada się niezauważenie. Pozbawia Cię wszystkich sił i wślizguje się do głowy, szepcząc złośliwie i rozniecając obawy. Wiem, że straciłem całą przewagę na trasie, a teraz prawdopodobnie powłóczę nogami w ogonie stawki. Do tego całkowicie brak mi sił, a przede mną jeszcze najgorsze. To nie ma sensu. Dobiegnę na końcu stawki, a do tego się zajadę na maksa i cały tydzień będę się kurował zamiast trenować. Chyba trzeba zejść z trasy. To jedyne ma sens. Zadzwonię po Gosię, podjedzie i mnie zgarnie….
No, chyba Cię po***bało! Czy ty siebie słyszysz? Nie ukończysz takiego krótkiego biegu? Poddajesz się? Ty, ultras? Jeśli tak, to możesz od razu anulować rezerwację w Cortinie i zapomnieć o Lavaredo. O UTMB też. To jest pikuś w porównaniu z tym co tam będzie. I co? Tam też się rozpłaczesz po pierwszej górce i staniesz w połowie? To nie Ty! Może i w końcówce, ale to ukończysz bo jeszcze nigdy nie zszedłeś z trasy. Bo NIC Ci się nie dzieje. Bo byłoby Ci wstyd przed samym sobą gdybyś teraz zrezygnował. Napier***aj, k***wa…
…Każdy kryzys przechodzi, prędzej czy później. Mój przechodzi dopiero kiedy wdrapuję się, z kilkoma przystankami, na Palenicę. Pogodzony z ukończeniem biegu w ogonie, a jednak nieco podbudowany pokonaniem pierwszej góry, ruszam stromym zbiegiem na spotkanie kolejnej. Po chwili dobiegam do strumyka. Na Palenicy wychyliłem cały swój zapas wody, więc tutaj trzeba znowu uzupełnić, a przy okazji ostudzić rozgrzany łeb.
Wychodząc ze strumyka, zostaję zagadany przez innego biegacza czy mam wodę. Ten, biedny, pozbył się już całego zapasu, więc odpaliłem mu pół mojego flaska, współczując tego, co będzie przeżywał w drodze na Siodło. Na szczęście sto metrów dalej był jeszcze mały strumyczek, więc dopełniam swoje zapasy. Wiem, że zanim wejdę na Siodło, znów będzie pusto.
„Michaaaaał!” – słyszę w dole za sobą. Właśnie ktoś dobrnął do podejścia na Siodło i musiał wyrzucić z siebie frustrację z powodu tego co czeka go po raz kolejny. Dzisiaj jakoś bardzo często to imię pada na trasie, a wyraża całe spektrum emocji, głównie tych niecenzuralnych…
Jest gorąco jak diabli, a na podejściu powietrze stoi w bezruchu. Czuję się jakbym brnął przez gęstą maź, a tropikalna wilgoć oblepia mnie i zakleja pory, nie pozwalając skórze oddychać.
OŚWIECENIE
Tym razem jestem zdeterminowany pokonać Siodło. Nie mam kijów do pomocy, ale łapię leżący w ściółce drąg i używam go jako kostura. Po chwili znajduję drugi, a zaraz potem wymieniam ten pierwszy na coś lżejszego i o lepszej długości. Mam już kije.
O matko, czemu nie wpadłem na to wcześniej. Kiedy ręce przejmują część ciężaru, nagle maszyna rusza. Świat nabiera kolorów, a ja czuję się jakby z pleców zszedł mi niedźwiedź. Idąc do góry zaczynam nabierać sił i tempa. Dochodzę i przeganiam kolejnych towarzyszy niedoli. Tak samo ciężkie, a jednak dużo lżejsze w odczuciu podejście wreszcie się kończy. Czuję ulgę, bo wiem, że najgorsze już za mną. Owszem, jeszcze spory kawałek przede mną, ale to wszystko jest już do zrobienia. Rzucam niepotrzebne kije w krzaki.
Kolejny strumyczek i kolejna góra wydają się już jakby rutynowe. Tylko tym razem już mam patent. W bezkresnym magazynie lasu znajduję sobie kije – funkiel-nówki nie śmigane, nawet rączka pasuje. Chyba to opatentuję – kije jednorazowe! Na szczycie wyrzucasz i już Ci nie ciążą. Genialne!
I tak, na kolejnym szczycie kładę kije obok ścieżki, po czym ruszam do walki. Tak, do walki! Trochę zregenerowałem siły i znów biegnę. Po chwili nawet wbiegam na szeroką, szutrową drogę, która prowadzi całkiem spory kawałek prosto i w dół. Tu znowu wyprzedzam kilka osób.
„Kiedy pokonacie już Palenicę i Siodło i pomyślicie sobie, że to już koniec, nie dajcie się zwieźć – mamy dla was jeszcze jedną niespodziankę”
Te słowa z porannej odprawy mam z tyłu głowy już od dłuższej chwili, a teraz już tylko wyczekuję na spełnienie przepowiedni… I jest. Zejście z drogi w krzaki zapowiada kolejną przygodę. Ciekawe cóż to może być? No, nieeeemooooożliweee. Nabijanka w górę? W życiu bym się nie spodziewał!
I znowu rozglądam się po wystawie przy alejce za jakimś godnym modelem kijów. Niestety w tym sklepie jest nieco gorszy asortyment, ale po chwili udaje mi się znaleźć coś, co ujdzie w tłumie. No to lecimy!
Ostatnie podejście wygląda jak pobojowisko. Mnie w żyłach płynie już słodki żel od ilości wciągniętych energetyków od ALE, za to mijani przeze mnie ludzie mają w oczach tylko ciemną otchłań. Na szczycie doganiam kolejną grupkę, która oderwała się na Palenicy, kiedy ja toczyłem walkę ze swoim kryzysem. Oddaję kije ich naturalnemu środowisku i ruszam do przodu. Rozkręcam się na dojściu do szczytu a potem zaczyna się długa droga w dół.
Puszczam nogi w ruch bo nic już mnie nie zatrzyma. Całe rezerwy muszą zostać teraz uwolnione, bo przecież zbiegam już do mety. Lecę jak wariat, na granicy utrzymania równowagi, byle tylko jak najszybciej znaleźć się na dole. Dobiegam do ścieżki wyłożonej betonowymi płytami i wiem, że to już jest koniec. Ostatni kilometr. Jeszcze przyspieszam. Wpadam na mostek i na promenadę prowadzącą do amifteatru. Jeden zakręt i już widzę metę. Słyszę brawa. Dobiegam do bramki i ogarnia mnie euforia!!
DANE I LOGISTYKA
Dystans: 29 KM
Przewyższenie: +/- 2347 m
Spalone kalorie: 2911 kcal
Spożyte kalorie: 2680 kcal
Średnie tempo: 9:56 min/km
Punkty żywieniowe:
– Skrzyczne: 4,7 km – woda
– Ostre: 10,5 km – woda, izotonik, ciastka, orzeszki ziemne, herbatniki, pomarańcze, banany
– Strumyki: woda ;)
- Sprzęt:
- buty: trailowe Salomon S-Lab Ultra 2,
- Odzież: skarpetki Compressport, spodenki S-Lab Modular, daszek Buff, bezrękawnik Brubeck 3DRunPRO, plecak Salomon ADV 5 SKIN SET , Garmin Fenix 5.
- plecak: softflask 0,5l z izotonikiem, softflask 0,5l z wodą, kurtka przeciwdeszczowa Salomon Bonatti PRO WP, folia NRC, telefon, kubek składany, chusta Buff, żele i batony ALE.
- Jedzenie (~2510 kcal):
- Przed startem: jaglanka z mlekiem roślinnym (~300 kcal), banan (~110 kcal) i kawa = 410 kcal
- na trasie: 5 żeli ALE (550 kcal), 1 snickers (~250 kcal), 2 banany (~200 kcal), ciastka (~200 kcal), 1 baton ALE (~150 kcal) = ~1350 kcal
- posiłek regeneracyjny: makaron z warzywami, vegański hot-dog = ~750 kcal
- Nawadnianie (~170 kcal):
- 2l wody (softflask z wodą uzupełniałem w każdym strumyku)
- 1l izotoniku (uzupełniłem raz, na punkcie odżywczym) (~170 kcal)
Strategia:
- Odżywianie – Jaglanka na 2 h przed biegiem (wczesne śniadanie), a zaraz przed startem banan. Na trasie żele, batony, a na punktach owoce i czekolada. Pierwszy żel po ok. 40 minutach, kolejne co 30 minut. Na punkcie dobrze uzupełnić zapasy, bo potem spory kawałek self-support.
- Nawadnianie – Regularnie, izo ile starczy, potem woda.
- Podejścia – Na początku ostrożnie, bo podejścia zapowiadają się hardcorowe. Zostawić siły na potem.
- Zbiegi – Mocniejsze zbieganie dopiero w drugiej połowie.
Wnioski:
- Warunki – Mogło być lepiej, ale bez ekstremów. Od samego rana bardzo ciepło i słonecznie, ale w lesie błoto po niedawnych opadach – praktycznie na całej długości trasy. Z jednej strony cięższy teren do biegania, bo nogi się ślizgają i bardziej męczą, z drugiej lampa, która powoduje większą utratę wody i soli mineralnych.
- Tempo – Z początku wydawało mi się dobre, jednak w późniejszym czasie okazało się, że chyba zbyt mocno zacząłem. W połowie biegu czułem już uciekające siły, a dopiero tam czekał najdłuższy podbieg.
- Odżywianie – Za słabe śniadanie i zbyt późno włączone ładowanie węgli w poprzednich dniach. Podczas samego biegu wszystko zgodnie z planem, a jednak brakowało energii. Istotną rolę odegrała tu też na pewno pogoda, która nie pomagała oszczędzać sił.
ORGANIZACJA I PODSUMOWANIE
Biuro zawodów w stałym, dobrze znanym miejscu, czyli Szczyrkowskim Centrum Kultury, przy amfiteatrze Skalite i skoczni narciarskiej. Odbiór pakietu nigdy nie stanowi problemu, a wszystko odbywa się praktycznie bez kolejki. Na miejscu zawsze można napić się kawy czy wgryźć w jakieś ciacho przed startem. Chip w postaci kółeczka do przyczepienia na bucie. Miejsce odprawy i linia startu zorganizowane są już w amfiteatrze. Poranna odprawa na 30 minut przed startem oraz obowiązkowe sprawdzanie wyposażenia obowiązkowego to elementy, których stanowczo nie należy omijać – dla własnego dobra. Biegi organizowane w Szczyrku należą do jednych z najtrudniejszych i każda cenna uwaga podczas odprawy może być na wagę złota.
Oznakowanie trasy bardzo dobre. Profesjonalne taśmy organizatora (opisane tekstem „zawody biegowe, prosimy nie zrywać” były rozwieszone maksymalnie co 300 m, a w newralgicznych miejscach dużo gęściej. Niestety, nie obyło się bez incydentu – jakiś ktoś poprzewieszał taśmy i wywiódł biegaczy (w tym mnie) na gratisową górkę, przez co powstało niezłe zamieszanie. Nie jest to oczywiście wina organizatora i zdarza się to na różnych biegach. Należy jednak wspomnieć, że organizatorzy zareagowali błyskawicznie.
Punkty odżywcze – na trasie Pół Leśnika były dwa, z czego jeden symboliczny – na szczycie Skrzycznego można było się samemu obsłużyć i nalać wodę z butli. Później tylko jeden punkt na 10-tym kilometrze, w Ostrym. Tutaj trzeba było uzupełnić płyny (izo/woda) i dobrze się najeść, bo potem jedzenie już dopiero na mecie. Nie dajcie się zwieść temu, że to tylko 17 km. To naprawdę ciężka trasa i wody będziecie szukać już po 5 kilometrach. Na szczęście na trasie jest sporo strumieni więc okazji do nabrania wody nie zabraknie. Za to jedzenie trzeba sobie zapewnić na długie godziny :)
Meta to z powrotem amfiteatr. Kiedy już tu dobiegniecie, można wreszcie usiąść i się porządnie najeść. Są namioty, ławeczki, jest dobre żarełko, piwko 0%, kawa i herbata. Posiłek regeneracyjny to makaron z warzywami albo z mięsem.
STATYSTYKI
W biegu na dystansie Półleśnika wzięło udział 150 uczestników, a ukończyły 143 osoby. Ja ukończyłem na 9. pozycji OPEN i 7. w kategorii M, z czasem 04:47:37. Tu znajdziesz wszystkie moje wyniki.
Wyniki najlepszych przedstawiają się następująco:
Mężczyźni:
1. Szymon Nikiel – 03:41:33
2. Szymon Wolek – 04:04:47
3. Tomasz Młocek – 04:13:09
…
9. Marcin Suski – 04:47:37
Kobiety:
1. Joanna Pyrek – 04:39:40
2. Danuta Gomolińska – 04:41:25
3. Agnieszka Sosnowska – 04:48:31
Podsumowanie z najlepszymi miejscami z wszystkich dystansów dostępne jest tutaj, a pełne wyniki Półleśnika tutaj.