KREW! BÓL! ŁZY! Esencja dobrej relacji z biegu! No to sorry – ta będzie kiepska! Moje największe wyzwanie tego roku, najdłuższy dystans i największe przewyższenia. Miało być ciężko… miało zmaltretować…sponiewierać i wypluć… miało…
KRÓTKO O BIEGU
Beskidy Ultra Trail, czyli pieszczotliwie „BUT”, to ultramaraton prowadzący przepięknymi szlakami Beskidu Śląskiego. W tym roku (2016) odbyła się 4. edycja tego biegu, a jest on już uważany za jeden z trudniejszych w Polsce – między innymi ze względu na przewyższenia do pokonania, ale również dość nieprzyjazny teren (bardzo kamienisty). W ramach imprezy można wziąć udział w najtrudniejszym (podobno) w Polsce biegu BUT Challenge 260, z przewyższeniami sięgającymi 12 000 m.
Biuro zawodów, start i meta dla wszystkich dystansów zorganizowane są w Szczyrku. W ramach zawodów BUT można wziąć udział w biegu na dystansach:
- BUT Trek 20 – jak sama nazwa wskazuje – to nie wyścig a wędrówka.
- BUT 10
- BUT 60 – przez Klimczok, Bystrą, Kołowrót, Szyndzielnię, Cyberniok, Błatnią, Brenną, Salmopol, Skrzyczne i na Metę
- BUT 90 – przez Klimczok, Bystrą, Kołowrót, Szyndzielnię, Cyberniok, Błatnią, Brenną, Salmopol, Baranią Górę, Węgierską Górkę, Magurkę Radziechowską, Ostre i na Metę
- BUT 120 – przez Klimczok, Bystrą, Kołowrót, Szyndzielnię, Cyberniok, Błatnią, Brenną, następnie Równica, Ustroń, Mała Czantoria, Wielka Czantoria, Stożek Mały, Wisła, Smrekowiec, Salmopol, Baranią Górę, Węgierską Górkę, Magurkę Radziechowską, Ostre i na Metę.
- BUT 260 CHALLENGE – Szczyrk, Skrzyczne, Ostre, mała pętla na Górkę Radziechowską i Salmopol, potem na Klimczkok, Błatnią, Brenna i zaczyna się duża petla: Ustron, Kubalonka, Węgierska Górka, Korbielów, Zawoja, Sucha Beskidzka, Krzeszów, Porąbka, Bystra, Wilkowice, Klimczok i Szczyrk.
RELACJA
03:00… czas ruszać na linię startu. Wstałem godzinę wcześniej żeby zdążyć zjeść coś przed biegiem i wypić zwyczajową kawę. Potem jeszcze raz sprawdzić czy na pewno wszystko jest spakowane, wyjść przed dom i sprawdzić temperaturę… jest OK – wyrzucam z plecaka rękawiczki i biorę lżejszą bluzę – na oko będzie z 10 st. C. Na linii startu, przy amfiteatrze, wykładam do sprawdzenia regulaminowe wyposażenie, potem już tylko ostatni rzut oka na profil, odpalić czołówkę i w noc!
ŚWIATŁOŚĆ WIDZĘ!
Pierwszy kilometr lecimy spokojnie ulicami Szczyrku, praktycznie po płaskim. Akurat można się spokojnie rozgrzać zanim zacznie się walka ze szlakiem. Najpierw kluczymy między budynkami, by po chwili przebiec obok sanktuarium i wkroczyć na szlak. Stąd już cały czas jest pod górę. Pierwsze 5 km wbija nas od razu na wysokość ponad 1100 m n.p.m, czyli już 600 m zaliczone. Niby biegniemy nocą, ale moja czołówka świeci jak reflektory samochodu i wyłapuje wszystkie odblaskowe elementy w promieniu pół kilometra. Szybko zaliczam szczyt, chwilę biegnę polami, by zaraz dać nura w dół w kierunku Bystrej, wyraźnie widocznej w czerni nocy jako posplatane sznureczki małych, pomarańczowych światełek ulicznych latarni.
Przez Bystrą śmignąłem tak szybko, że prawie ominąłem punkt żywieniowy, gdzie trzeba było zgłosić swoją obecność… no i uzupełnić wodę. Szybko się zameldowałem, złapałem w rękę ciastko, kilka orzeszków i ruszyłem dalej. Do wschodu słońca jeszcze dobra godzina.
Droga na Szyndzielnię, Cyberniok i w dół do Wapienicy przebiegła bardzo sprawnie i bez problemów. Po drodze przelatuje się na przestrzał przez schronisko Kozia Chata (na Koziej Górze) – dziwne uczucie tak przelatywać komuś przez posesję w środku nocy. Poza tym trasa prowadzi szerokimi, wiejskimi drogami (tzw. szlak konny), trochę lasem, a temperatura jest wprost idealna do biegu. Na zbiegu do Wapienicy zaczyna się przejaśniać. Niestety, wschód słońca zastaje mnie w lesie, więc nie mam okazji nacieszyć się pięknymi kolorami, które później będę miał okazję podziwiać na zdjęciach Jacka Deneki. Kiedy sięgam szczytu, jest już jasno. Pozostaje lecieć w dół.
W Wapienicy Garmin pokazuje już ponad 1200 m przewyższeń. Na punkcie odżywczym znowu smakołyki – ciastka z orzechami albo z nadzieniem w czekoladzie. Spoglądam na rozpiskę czasową – jest dobrze – 25 minut rezerwy. Liczyłem, że więcej czasu spędzę na obu punktach żywieniowych i tu trochę zaoszczędziłem. Pora ruszyć na Błatnię. Może wreszcie zacznie się jakaś walka?
TO JUŻ MOJA PORA JEDZENIA!
Na Błatnię biegnę lasami razem z kolegą, którego poznałem na trasie. Mamy podobne tempo, więc dobrze się leci razem. Trochę gawędzimy i droga w górę schodzi szybciej. Zaraz po wyjściu z Wapienicy chyba było nieco ostrzej, ale szybko podejście złagodniało i można złapać nieco oddechu. Gdzie się da – biegniemy, a gdzie jest ostrzej – raźno podchodzimy. Na szczycie skręcamy w niebieski szlak i zjeżdżamy w dół do punktu. W samej Brennej trochę zamotka – nie bardzo widać gdzie należy biec, ale po chwili zauważyliśmy punkt odżywczy. Tu po raz pierwszy pojawiło się prawdziwe jedzenie, czyli bułki z pasztetem lub hummusem. Od razu pochłonąłem dwie, a trzecią wrzuciłem w plecak na później. W tym miejscu pożegnałem się z kolegą, który od tego momentu leciał trasę BUT120, a ja skręciłem między budynkami na 90-tkę.
Od razu wpadłem w jakieś krzaczory a potem w las, którym zacząłem piąć się w górę na Stary Groń i dalej do punktu w Salmopolu. Między drzewami przebija słońce, jest przyjemnie ciepło … a w Salmopolu czeka najlepsza wyżerka na trasie – oj, jak to motywuje do biegu! Ok. 09:50 minąłem bramkę, która sczytała mój międzyczas i wpadłem pod namiot z jedzeniem. Idealnie, bo o 10:00 zawsze jem drugie śniadanie! Po blisko 6 godzinach biegu miło jest napić się kawy i zjeść gorący makaron z sosem warzywnym. Potem uzupełniam wodę, łapię gratisowy batonik Nutrend z ze stołu i znowu w drogę. Nie ma na co czekać skoro tak dobrze idzie.
Jakieś 3 km za Salmopolem dobiega się do rozejścia tras. Jeśli człowiek osłabł, w Salmopolu jest jedyna możliwość zgłoszenia tego faktu i na rozejściu można skrócić sobie trasę. Ja oczywiście miałem w planach 90 km i poleciałem zgodnie z planem. Tu szlak postanowił być już mniej przyjazny – pojawiły się luźne kamienie i trzeba było uważać, gdzie stawia się stopy. Zwłaszcza na zbiegach.
Droga na Baranią to już 50 kilometrów w nogach i połowa całkowitego przewyższenia trasy (czyli ok. 2500 m). Kryzysu ani widu ani słychu – jestem w szoku. Fakt, nie jest już tak rześko, a podejście pod samą Baranią daje się we znaki – wąska, kamienista ścieżynka oplata górę niczym wąż. Kiedy już Ci się wydaje, że to ostatnie metry, ścieżynka zakręca i widzisz, że teraz trochę popedałujesz w przeciwnym kierunku – oczywiście dalej do góry. W końcu jednak wbijam szczyt, staję i rozglądam się dookoła. W tym miejscu jest najpiękniejszy widok na całej trasie. Najwyższy punkt z wieżą widokową a dookoła otwarta panorama. Chwila zachwytu i ruszam dalej – kiedyś muszę przejść te trasy na spokojnie i nasycić się widokami.
Jakiś facet patrzy na mnie, potem na mój numer startowy i krzyczy gdzieś w dal: „Krzychu, patrz, BUT leci!”
BYLE Z GŁOWĄ… I NA OBIAD
Teraz kawałek ostrego zbiegu w dół z drugiej strony Baraniej góry, a potem wbiegam na szutrową drogę, która okrąża szczyt i dalej prowadzi w dół do Węgierskiej Górki. Szutrowy kawałek odciska mocne piętno na nogach – to już blisko 60 km na liczniku i po raz pierwszy czuję, że robi się ciężko. Gdybym w tym miejscu trafił na podejście… oj, byłby kryzys. Na szczęście droga prowadzi lekko w dół i to oszczędza mi bólu. Po jakimś czasie szutrowa droga zmienia się w nieprzyjemny kamienisty zbieg, a potem rajd po betonowych płytach.
Długi, blisko 16-kilometrowy zbieg pozwala na lekkie przyspieszenie, ale nie liczcie na luźny sprint do Węgierskiej Górki. Nogi już swoje dostały i trzeba się pilnować – jak puścisz się za mocno, w Węgierskiej Górce może już nie być co zbierać.
Na punkt żywieniowy wpadam 2 minuty przed zaplanowanym czasem. I znowu wyczucie czasu godne podziwu (podziwu dla mojego żołądka, który chyba macza palce w dyktowaniu tempa biegu…). 13:00 to moja zwyczajowa pora obiadowa. Przy okazji dowiaduję się, że jestem na 7. pozycji. Serio?! Jak to się stało?! Wiem, że za mną długo nikogo nie ma, więc pozwalam sobie na spokojne przegryzienie ziemniaków z solą i klapnięcie na ławce na kilka minut. Dopiero siadając poczułem, jak bardzo nogi są zmęczone. A tu przede mną jeszcze 20 km i dwa mocne podejścia. Nie ma na co czekać – przemywam twarz i ręce i jedziemy!
KRÓTKA CHWILA CIERPIENIA
No i stało się… Po 70 km przyszedł kryzys. Wejście na Magurkę Radziechowską to była katorga. Mimo, że podejście do najostrzejszych nie należy to trwało i trwało, a ja ledwo przebierałem nogami. Zasłodziłem się i żołądek zaczął odczuwać każdą turbulencję. Co gorsza, nie mogłem nic przełknąć – w żołądku od razu wojna. Mogłem jedynie pić czystą wodę i powtarzać sobie, że każdy kryzys kiedyś przechodzi. Po jakichś 30 minutach wreszcie puściło. Odetchnąłem z ulgą i zacząłem nabierać tempa, ale jeszcze przez dobre 1,5 godziny nic nie jadłem i piłem tylko wodę.
Kiedy już wdrapałem się na górę, wiedziałem, że będzie dobrze. Garmin pokazuje 4300 m przewyższeń. Został ostatni podbieg (ok. 400 m w górę) i 10 km. dam radę. Zbieg do Ostrego pozwolił mi zebrać siły… może poza ostatnimi 2 kilometrami ulicami miasteczka. Mimo, że droga prowadzi lekko w dół, asfalt to nie jest to co tygryski lubią najbardziej – wyczekuję już z upragnieniem punktu żywieniowego.
Wreszcie wpadam na parking, gdzie widzę samotny namiot z jednym stołem i kilka osób siedzących na ziemi. Jeszcze chwilę się ponudzą, ale wkrótce pojawi się więcej biegaczy. Obawiam się ciągle o żołądek więc wypijam resztę wody z mojego softflaska i uzupełniam zapasy na ostatni odcinek. Potem ruszam na szlak, praktycznie nic nie jedząc. Trasa skręca na niebieski szlak już 100 m za punktem. Wolontariusze ostrzegali, że podejście na Skrzyczne jest bardzo strome i nieprzyjemne. Fakt, było „ostro” (jak nazwa miasteczka wskazuje). Niemniej mój kryzys już minął, a ja chyba nastawiłem się na największy hardcore – w efekcie przetrwałem to podejście dużo lepiej niż poprzednie.
Gorzej było na zbiegu. Niby ostatnie 6 km jest w dół. Zazwyczaj jest to najprzyjemniejszy kawałek – już wiesz, że to końcówka, w dodatku zwykle prowadzi w dół. Tutaj czekały na mnie strome zbocza wypełnione luźnymi kamieniami, potem jazda „rynną” z ciurczącym strumykiem i błotem… dalej znów skakanie po rumowisku… a na koniec lot w dół po liściach i łapanie się drzew żeby nie stracić zębów. Współczuję tym, którzy pokonywali ten kawałek po ciemku…
CO?! TO JUŻ?!
Po otrzepaniu się z liści ląduję na szerokim leśnym dukcie, który prowadzi już łagodnie do samego Szczyrku. Z każdą chwilą widać coraz więcej oznakowań trasy i strzałek kierujących na metę. Biegnę coraz szybciej – już zupełnie nie czuję, że mam ponad 90 km w nogach. Na ostatnim kilometrze zegarek pokazuje tempo 4:50 min/km. Wbiegam między budynki, dalej w dół drogą pokrytą płytami aż do mostka. Za nim już szybki skręt w prawo i promenadą prosto pomiędzy spacerującymi ludźmi. Skocznia i amfiteatr w Szczyrku wyłaniają się spomiędzy drzew i widać już linię mety. Do bramki zbliżam się całkiem raźno i z radością wykonuję ostatni krok, po którym mogę wreszcie stanąć. Definitywnie. Po 13 godzinach i 35 minutach. Uffff…
WNIOSKI
Po doświadczeniach w Krynicy, gdzie nieco się „zarżnąłem” goniąc za wyznaczonymi sobie czasami, oraz ze świadomością, że tu będzie trochę więcej metrów w górę, do rozpiski czasowej podszedłem z większą ostrożnością. Rozplanowałem sobie trasę, biorąc pod uwagę kumulujące się zmęczenie. Założyłem sobie cel 14 godzin – wydawało mi się to realne, chociaż wyniki na tej strasie z poprzedniego roku wskazywały miejsce w pierwszej dziesiątce uczestników. Z drugiej strony, po podobnych dystansach wiedziałem, że stać mnie na podobne tempo.
Generalnie rozpiska wyszła całkiem nieźle i tylko w okolicy Baraniej Góry minąłem się lekko z rzeczywistością – przypisuję to nieczytelnemu zaznaczeniu samej Baraniej Góry na profilu. W rzeczywistości były ok. 2 km więcej biegu w górę niż zakładałem i to odjęło mi nieco czasu. Na szczęście dało się to nadrobić i w efekcie wyszło lepiej niż zakładałem.
ORGANIZACJA
Bieg organizowany jest po raz trzeci, ale w organizacji widać ogromne doświadczenie. Praktycznie każdy element był naprawdę dopracowany i dopilnowany. Zapewne duża w tym zasługa Pokojowego Patrolu, który spotkałem już kilkakrotnie na różnych biegach (stali bywalcy na np. Chudym Wawrzyńcu). Jeśli tylko widzę ich czerwone koszulki w biurze zawodów, wiem że będzie dobrze! Najważniejsze elementy organizacji dla każdego biegacza, o których należy wspomnieć to:
- pakiety startowe – bardzo sprawnie działający system odbioru pakietów. Z drugiej strony nie było tu wielkiego tłumu uczestników, więc można było wszystko naprawdę spokojnie wydać.
- oznakowanie trasy – bezbłędne. W zasadzie można zapomnieć o oznaczeniach szlaku. W każdym miejscu trasy są taśmy organizatora, a tam, gdzie biegnie się nocą, wzmocnione odblaskami. Nie da się zgubić!
- zabezpieczenie trasy – dość gęsto usiane punkty żywieniowe i wolontariusze okazjonalnie patrolujący trasę pozwalają czuć się naprawdę pewnie.
- punkty żywieniowe – gęsto, ale nie za gęsto. Ze względu na duże przewyższenia, pomiędzy punktami mija jednak trochę czasu i dobrze jest nie musieć zabierać ze sobą hektolitrów wody i kilkunastu batonów czy żeli. Punkty dobrze wyposażone – każdy znajdzie coś dla siebie. Uwaga! Tu dbają o wegetarian! :-)
- posiłek regeneracyjny – kawa, herbata, słodkie, słone – do wyboru. W ramach ciepłego posiłku ziemniaki z solą lub sosem czosnkowym, makaron z serem (na słodko lub słono) lub sosem (mięsny lub warzywny). No i piwko – bezalkoholowe, ale zawsze :-)
Usilnie myślę, do czego się tu przyczepić… Chyba tylko do dekoracji zwycięzców, która miała miejsce kolejnego dnia… i zaczęła się z blisko godzinnym opóźnieniem – nagrody nie dotarły na czas. Za to później organizatorzy zrekompensowali nam to oczekiwanie – były nagrody ;-)
DANE I LOGISTYKA
Dystans: 92,5 KM
Przewyższenie: +4767/-4726 m
Spalone kalorie: 4837 kcal
Średnie tempo: 8:50 min/km
Punkty żywieniowe:
1. Bystra (10,5 km) – woda, izo, bakalie, ciastka
2. Wapienica (26 km) – woda, izo, bakalie, ciastka
3. Brenna (35 km) – woda, izo, cola, herbata, kawa, bułki, owoce
4. Salmopol (44 km) – woda, izo, kawa, herbata, cola, ziemniaki, sól, makaron z serem lub sosem, cukier, rosół, owoce, drożdżówki, NUTREND
5. Węgierska Górka – Przepak (70 km) – woda, izo, kawa, herbata, bulion, ziemniaki, sól, ciastka, bakalie
6. Ostre (85 km) – woda, izo, kawa, herbata, bulion, ciastka, bułki
- Sprzęt:
- buty: Brooks Cascadia 11
- odzież: skarpetki Injinji 5-palców, opaski kompresyjne na łydki CEP, getry kompresyjne Compressport Trail Running Short V2, opaska Compressport On/Off, koszulka Brubeck 3DPro, plecak Dynafit Enduro 12
- plecak: butelka z izotonikiem 0,55l, softflask o,5l z wodą, folia NRC, kurtka przeciwdeszczowa Inov-8, chusteczki higieniczne, telefon, powerbank, mapa, profil trasy, chusta buff, rękawki brubeck, czołówka PETZL NAO
- Jedzenie (~3720 kcal): Przed startem: kasza manna na mleku, kawa, chleb żytni z serem = ~520 kcal
- na trasie: kromka z serem, 3 ziemniaki (~250 kcal), 4 batony energetyczne (~750 kcal), 1 baton proteinowy (~210 kcal), 1/2 banana (~70 kcal), bagietka z hummusem i serem żółtym (~350 kcal), kajzerka z serem i margaryną (~250 kcal), 4 ciastka z kawałkami czekolady (~320 kcal), 4 ciastka z nadzieniem w czekoladzie (~400 kcal), makaron z warzywami (~250 kcal) = ~2850 kcal
- posiłek regeneracyjny: makaron z serem = ~350 kcal
- Nawadnianie (~600 kcal):
- 3,5 l wody uzupełniana na każdym punkcie odżywczym)
- 2,5 l izo (uzupełniany na każdym punkcie odżywczym) = ~600 kcal
STATYSTYKI
W sumie zapisanych i opłaconych uczestników na wszystkich dystansach było 444. Z tego na BUT90 zapisało się 98 osób. Do mety dobiegło 91 zawodników. Ja ukończyłem trasę na 9. pozycji OPEN z czasem 13:35:03. Tu znajdują się wyniki trasy 90 km.
Wyniki najlepszych przedstawiają się następująco:
Mężczyźni:
1. Piotr Gutt – 11:20:23
2. Daniel Stroiński- 12:31:12
3. Krzysztof Kokot- 12:32:24
…
9. Marcin Suski – 13:35:03
Kobiety:
1. Agnieszka Lasyk – 14:14:41
2. Magda Banach – 14:53:18
3. Anna Miller – 15:05:22
Jeśli uważasz, że ten artykuł jest interesujący, podziel się nim z innymi, korzystając z przycisków mediów społecznościowych pod tekstem. Jeśli nie chcesz się dzielić, może przynajmniej go polubisz? 🙂