To po prostu był ten dzień… Też macie tak, że czasami nie można wejść na właściwe obroty podczas treningu? Innym razem znowu po prostu fruniesz. 15. maja był dla mnie właśnie takim dniem. I akurat tak wypadło, że biegłem wtedy maraton – 15. PZU Cracovia Maraton.
KRAKOWSKIE SPOTKANIA BIEGOWE
Cracovia Maraton to mój ulubiony maraton. Dlaczego? Ponieważ niezmiennie panuje tu świetna atmosfera, jest dobra organizacja i bardzo przyjemna trasa. W dodatku bieg odbywa się na „moim” terenie, a to zawsze jakoś skraca poczucie pokonanego dystansu.
Maraton przez ostatnie lata rozrósł się przez lata i przeobraził w prawdziwy festiwal biegowy, który w tym roku trwał 3 dni. W ramach festiwalu można było wziąć udział w takich zawodach jak: Bieg Nocny na 10 km, Biegi dla dzieci (42 m, 100 m, 200 m, 420 m), Bieg Par Radia RMF FM, Bieg Rodzinny Radia RMF FM, Mini Cracovia Maraton, Cracovia Maraton na Rolkach, 15. PZU Cracovia Maraton. Sporo tego…
CRACOVIA MARATON
Mnie, z oczywistych względów, interesował przede wszystkim 15. PZU Cracovia Maraton. Królewski dystans przyciąga zwykle najwięcej widzów, dzięki czemu jest to naprawdę przyjemne wydarzenie również dla biegaczy. Na każdym kilometrze jest punkt dopingowy – gra muzyka, kibice dopingują, a w najbardziej widowiskowych miejscach całe tłumy wiwatują i zagrzewają do walki. Nieważne czy fruniesz w czołówce czy szurasz na dalekim końcu – owacje dostaniesz takie same.
Start i meta zorganizowana jest na krakowskim rynku, gdzie jest naprawdę sporo miejsca. Bardzo dobrym rozwiązaniem organizacyjnym jest podział na strefy, do których uczestnicy są dopasowywani podczas rejestracji, na podstawie deklaracji. Dzięki temu wolniejsi biegacze nie przeszkadzają na starcie tym szybszym, dla których niekiedy liczy się każda sekunda – a na starcie można sporo zaoszczędzić i równie sporo stracić. Szatnie i depozyty zostały rozmieszczone po drugiej stronie rynku. Tu wszytko odbywało się bardzo sprawnie, zarówno przed zawodami jak i po – nie trzeba było stać w długiej kolejce żeby oddać czy odebrać swój depozyt czy spokojnie się przebrać.
Gorzej wypadła organizacja toalet. To chyba jedyny mocny minus organizacyjny, jaki zauważyłem. Toalet było całkiem sporo (w końcu w biegu uczestniczyło 5,5 tys. uczestników), ale rozstawione były w wąski, długi korytarz bez wyjścia z drugiej strony. W efekcie zrobił się straszny korek, ponieważ coraz to nowi biegacze dochodzili żeby załatwić ostatnią potrzebę przed biegiem, a nie było możliwości wyjścia dla reszty. Człowiek stoi w tym korku, a tu 5 minut do startu – słabo.
Poza tym trochę skołowany wbiegłem na metę. Brakowało jednej wyraźnej linii czy punktu, który wskazałby, że właśnie minąłem metę. Był długi niebieski dywan, pod którym zapewne był punkt sczytywania chipów, ale nie było to widoczne i nie wiedziałem w którym momencie tak naprawdę ukończyłem dystans. Druga rzecz to brak widocznie ustawionego zegara z czasem. Pominąłbym to milczeniem, gdyby nie fakt, że za metą sporo innych biegaczy również zwróciło na to uwagę. Sporo ludzi nie wiedziało tak naprawdę jaki ma czas dopóki nie dostali sms-a z wynikiem od Datasport (jakieś 20-30 minut po ukończeniu). Trochę zupełnie niepotrzebnego zamieszania.
Niemniej jednak to tylko detale, które na pewno zostaną poprawione przy następnej okazji. Wracając do plusów, trzeba wspomnieć o punktach żywieniowych. Były dobrze wyposażone i rozstawione. Obowiązkowo na każdym punkcie woda i izotonik, a dodatkowo banany, cukier w kostkach, czekolada, a gdzieniegdzie nawet żelki, ciastka i inne słodycze. Największe brawa należą się jednak wolonatriuszom – Ci zdali egzamin na szóstkę! Uwijali się z wodą i izotonikiem tak, że nikt nie został bez kubka. Dopingowali też bardzo aktywnie – wszyscy uśmiechnięci, pomimo, że musieli stać tam kilka godzin i nas obsługiwać. To dzięki Wam wszyscy dobiegliśmy do metu – dzięki!
MARATON „OD ŚRODKA”
W sobotę wieczorem, jak to mam w zwyczaju, wszystko spakowałem, ubrałem się tak jak będę biegł i sprawdziłem czy nie będzie niespodzianek. Rano jeszcze szybka kontrola czy aby na pewno wszystko jest, śniadanie w postaci kaszy manny z owocami (kasza manna jest bogata w mikro i makroelementy i ma wysoki indeks glikemiczny, więc dobrze nadaje się na posiłek przed biegiem). Na miejscu trzeba się trochę pokręcić, spakować rzeczy do depozytu (długie spodnie i bluzę – rano było jeszcze chłodno), rozgrzać się dobrze i zameldować w strefie, na linii startu. 08:55 uruchamiam zegarek z GPS i czekam na odliczanie.
…3…2…1… POSZLI! Jestem przyzwyczajony do niemrawego startu, ponieważ zazwyczaj stoję w środku tłumu, a zanim przewali się cała elita i trójkołamacze, jest chwila spokojnego marszu, potem przechodzi się do truchtu i wreszcie po prawie kilometrze można wejść w swój rytm. Tym razem było inaczej. Ruszyłem z pierwszej strefy (<3:00 h), więc nie miałem wielu biegaczy przed sobą. Poszliśmy od razu w tempo. Biegło się nawet lekko. Spojrzałem po chwili na zegarek… oj, za szybko – zegarek pokazywał 4:30 min/km, a to nie było moje zwyczajowe tempo, tym bardziej na maraton. Zwolniłem.
Na kolejnym kilometrze znowu zerkam na „budzik” – cholera, co jest? Znowu 4:30. Myślę sobie – hamuj, bo się zajedziesz jeszcze przed połówką… Nic z tego, nogi same ciągną, nawet na zaciągniętym hamulcu – po chwili znowu wracało tempo 4:30 min/km.
Nie wiem co się stało tego dnia. Takie tempo to dla mnie zazwyczaj mocny akcent treningowy. Czy to była zasługa adrenaliny czy może dobrego ładowania węglowodanami w poprzednich dniach – niezależnie od powodu, po prostu frunąłem, a w mojej głowie narastało coraz większe przerażenie. Czułem, że w drugiej połowie maratonu będę już szedł – niemożliwe żebym był w stanie utrzymać takie tempo zbyt długo, ale nic nie mogłem na to poradzić. Nogi same niosły a ja byłem jakby z boku. Żadne hamowanie nic nie dawało. Jak na tempomacie, zaraz wracało ustalone tempo.
Tak dobiegłem do 21. kilometra. Wtedy się trochę rozluźniłem – zobaczyłem, że dalej mam energię. W głowie zakołatała myśl o czasie 3:15:00… Puściłem na wpół zaciągnięty hamulec i zacząłem się cieszyć trasą.
Wyszło słońce i na Błoniach trochę nas dogrzało. Minąłem strefę dopingu ITMBW, potem strefę Sklepu Biegacza (gdzie niestety nie zauważyłem, że rozdawali przepyszne ciacha :( Dalej alejami aż do hotelu Forum, gdzie skręciliśmy w lewo i wbiliśmy się na bulwary wiślane. Potem powrót na ulicę i do ronda Grzegórzeckiego. Po chwili widać już było Tauron Arena. To był 35. kilometr trasy, a ja ciągle czułem moc, niemniej kilometry zaczęły przesuwać się już wolniej. Monotonny bieg Alejami Pokoju (do tego pod wiatr) trochę się dłużył i zaraz przed mostem kotlarskim (38. kilometr) zacząłem czuć zmęczenie – ale zostały już przecież tylko 4 kilometry.
Ostatni odcinek (bulwary, Wawel i wbieg na rynek) minął na walce z nogami, które wreszcie poczuły zmęczenie. W dodatku ostatni kilometr był lekko pod górkę, ale już było słychać harmider na mecie. Ostatnia prosta przez Podzamcze i ul. Grodzką była najcięższa ale i najbardziej wryła się w pamięć. Przy barierkach po obu stronach tłumy widzów krzyczały i dopingowały do ostatniego wysiłku. Nie miałem już sił na mocny finisz (znaczy, że dobrze rozłożyłem siły i wykrzesałem wszystko co można) ale tempo utrzymałem do końca. Efekt: 03:12:09! Poprzedni rekord z Poznania (03:31:35) poprawiłem o blisko 20 minut, kończąc na 300. pozycji OPEN i 126. miejscu w kategorii wiekowej M30 (na 1649 biegaczy).
STATYSTYKI
Maraton w tym roku ukończyło 5551 biegaczy (ze zgłoszonych 7225 oraz odebranych 6030 pakietów), co jest nowym rekordem frekwencji w krakowskim maratonie. W 2015 było to 4577 uczestników.
Mężczyźni
1. Cosmas Kieva (Kenia) – 2:11:58
2. David Metto (Kenia) – 2:12:50
3. Rotich Kipichirchir (Kenia) – 2:13:45
…
8. Jakub Nowak (Polska) – 2:22:44
…
300. Marcin Suski – 3:12:09
Kobiety:
1. Gladys Chemeno (Kenia) – 2:30:30
2. Hanna Nosenko (Ukraina) – 2:34:57
3. Agnes Chebet (Kenia) – 2:39:52
…
5. Paulina Lipska (Polska) 2:50:15
Pełne wyniki można znaleźć tutaj.