Wielka Prehyba – nowa nadzieja

Po dwóch latach przerwy wracam na Wielką Prehybę. Wszystkie trasy Biegów w Szczawnicy są fantastyczne, ale to właśnie Wielka Prehyba ujęła mnie najbardziej. Uwielbiam każdy centymetr tej trasy i już nie mogę się doczekać kiedy postawię pierwsze kroki na szlaku. A przy okazji, chcę się rozprawić ze swoim poprzednim wynikiem.

O BIEGU

Wybaczcie, że daruję sobie pisanie po raz czwarty o Szczawnicy – nie chcę przynudzać, a zachwalałem to miejsce i ten bieg we wszystkich poprzednich relacjach. Co więcej, chyba każdy biegacz górski zna już Biegi w Szczawnicy. Co roku tutaj odbywają się Mistrzostwa Polski w Długodystansowym Biegu Górskim właśnie na dystansie Wielkiej Prehyby.  Dla przypomnienia podam tylko wszystkie możliwe dystanse, w których można wziąć udział:

  • Hardy Rolling – 6 km, przewyższenie +/-350 m
  • Chyża Durbaszka – 20,2 km, przewyższenie +820 m/-970 m
  • Wielka Prehyba – 43,3 km, przewyższenie +/-1925 m
  • Dziki Groń – 64,5 km, przewyższenie +/- 3150 m
  • Niepokorny Mnich  – 96,5 km, przewyższenie +/- 4100 m

Tych, którzy jeszcze nie czytali, zapraszam na relacje z moich poprzednich biegów: Wielkiej Prehyby (2016)Niepokornego Mnicha (2017)  i Dzikiego Gronia (2018). Każda relacja jest inna i pięknie pokazuje jak różne oblicze mogą mieć Pieniny w kwietniu.

PRZED ZAWODAMI

Tradycyjnie, biuro zawodów mieści się w Dworku Gościnnym, do którego mogę już iść z zamkniętymi oczami. Tym razem niestety docieram do Szczawnicy późno, więc kończą się już wszystkie wywiady z elitą itp. Pozostaje tylko odebrać pakiet i pstryknąć fotkę na „ściance” – słońce już dawno zaszło, ale jeszcze złapałem resztki dnia i coś tam wyszło :)

W drodze powrotnej małe zakupy i dobra, węglowodanowa kolacja. Potem rozpakować graty, przygotować sprzęt do biegania i można się wyluzować. Wielka Prehyba startuje o 09:00, więc nie trzeba się kłaść spać prosto po dobranocce ;)

SMĘTNY PORANEK

Pogoda wisi na włosku. Niebo nad Szczawnicą zebrało chmury chyba z całego województwa, ale jeszcze nie pada. O dziwo, temperatura jest bardzo przyjemna. Wciągam jaglankę i popijam porządną kawą. Jeszcze chwila i wychodzę na ulicę, gdzie porywa mnie rzeka biegaczy podążających na start nad Grajcarkiem.

Ruszamy punktualnie o 09:00. Początek jak zwykle z werwą – trzeba wykorzystać krótki, płaski odcinek. Promenadą, po moście, przez tunel, krótkie lawirowanie między budynkami i już wbiegam na szlak. Zaczyna się ostra droga w górę – i tak już będzie przez blisko 13 km. To odcinek, na którym trzeba najlepiej ważyć siły. Nie można się zajechać bo potem zdychasz przez resztę trasy, ale nie można też się wlec zbyt wolno, bo tej straty już nie odrobisz. Przypominam sobie jak ten odcinek wyciągał siły w poprzednich latach i teraz  obieram raźne tempo ale takie, z którym czuję się dobrze i napieram pod górę. Na szerszych odcinkach wyprzedzają mnie inni zawodnicy, ale widzę, że to nie weterani i za chwilę pewnie się spotkamy… Nie mylę się, bo po chwili mijam tych samych wariatów i widzę, że dla nich już jest po zabawie. Będzie zdychane albo powrót do bazy…

Gdzieś w połowie podejścia widzę Edytę Lewandowską – stoi i rozmawia przez telefon. Oho, nie wiem co się stało, ale najwyraźniej dla niej jest już po zawodach. Przypominam sobie szybko listę startową i myślę: „No to Bartek i Martyna”. Martyna jest mocną zawodniczką i ciężko pracowała na swoją formę, więc wydawało mi się, że tu sprawa jest czysta. Z Bartkiem móże powojować jeszcze kilku mocnych biegaczy, a najbardziej Kamil Leśniak – bardzo mocny chłopak, ale zwykle trochę pajacuje (w pozytywnym sensie!) na Biegach w Szczawnicy, w efekcie coś wywija na trasie i jest po zawodach. Więc raczej Bartek.

Żeby nie było – mam ogromny szacunek do Kamila i do tego z jakim humorem i lekkością podchodzi do zawodów (jako imprezy) i do tego ile potem wyciąga na samym biegu. Polecam poczytać relację Kamila

LEKKO SPÓŹNIONY

Na Przechybie melduję się w niezłym czasie, choć mogłoby być lepiej. W stosunku do poprzedniego razu na Wielkiej Prehybie, jestem tu 10 minut później! W głowie pojawiają się wątpliwości, ale powtarzam sobie, że taki był plan – zachować energię na później. Jest moc, więc dalej będzie można nadrobić. Uzupełniam płyny, wciągam banana i kilka kostek czekolady i spadam.

zdj. Robert Zabel – Foty

Dalej jest już trochę szybszego biegania, chociaż podbieg na Radziejową znowu studzi zapędy. Tu też znajduję jedyne ślady śniegu na całej trasie. „Ślady” to dobre określenie – pozostały jedynie niewielkie łaty śniegu, które w ogóle nie sprawiają kłopotów. Wkrótce mijam tabliczkę na Radziejowej i zaczynam drogę w dół do Bacówki na Obidzy.

Pogoda jest w sam raz. nie za ciepło, niebo zachmurzone ale nie pada. Wreszcie trochę rozciągam nogi i pozwalam sobie na większe tempo. Trzeba zacząć pracować nad czasem.  Dobrze pamiętam ten odcinek i kiedy stawiam pierwsze kroki na ubitej drodze, już wiem, że jestem w domu. Po chwili zaczyna się długi i ostry asfaltowy zbieg do bacówki. Zbiegając, mijam tych, którzy wracają na szlak i patrzę czy nie znajdzie się jakaś znajoma twarz. Nie, w tę stronę nikogo znajomego. Znajomi już albo dawno przelecieli albo jeszce nie dobiegli. Do bacówki dobiegam co do minuty tak samo jak poprzednio.

Wybiegając z punktu dojadam jeszcze czekoladę i pnę się asfaltowym podejściem, którym wracam na szlak. Po drodze przybijam kilka piątek i zagrzewam ludzi do walki. Po chwili jestem znowu sam ze sobą na szlaku. Ścigam się ze swoim duchem i próbuję go prześcignąć. Równocześnie cieszę się, bo wtedy byłej już trochę zajechany, a teraz ciągle mam spore rezerwy.

WYSOKIE SKAŁKI

Zaczynam wierzyć, że ten spokojny początek to była dobra decyzja. Już odrobiłem stratę, ale ciągle mam z tyłu głowy żeby zostawić sobie rezerwę sił na rezerwat Wysokie Skałki. To kilka krótkich ale stromych podejść, które są prawie niewidoczne na profilu trasy – bardzo zdradzieckie i już kilka razy się o nie rozbiłem. I wielu innych również. Tym razem się nie dam!

Biegnę jeszcze na zaciągniętym nieco hamulcu, pokonuję dłuuugi zbieg, a potem długi, ale niezbyt stromy podbieg… i wreszcie jest! Pierwszą ścianę witam prawie z ulgą. Ludzie gramolą się w górę  z rezygnacją w oczach do góry, zatrzymując się co kilka kroków. Zbieram się w sobie i nabijam ostro pod górę. Ha! Nie jest tak źle! Jedno podejście za mną. Zaraz za rogiem czeka kolejne, bardziej kamieniste i jeszcze bardziej strome. Trzecie to już trochę slalom pomiedzy ludźmi, którzy jakby poprzyrastali w różnych miejscach zbocza ze śmiercią w oczach. Dorzucam jeszcze węgla do pieca i zaraz jest po wszystkim. Oddycham z ulgą. Zostawiłem za sobą sporo zawodników z różnych dystansów. No, to teraz ciśniemy.

OSTATNIA SZANSA

Schronisko pod Durbaszką to już prawie 35-ty kilometr trasy. Na punkcie zameldowałem się ok 13:00, czyli w punkt tak samo jak poprzednim razem. Nic nie nadrobiłem, ALE wtedy byłem już tak załatwiony, że nie byłem w stanie nic zjeść i ledwo człapałem. Pamiętam, że próbowałem się napić coli, ale musiałem całą wypluć, bo byłem totalnie zasłodzony.

Teraz jestem w o niebo lepszym stanie. Trochę zmęczony, ale spokojnie jestem w stanie cały pozostały kawałek pokonać biegiem. Uzupełniam izo i ruszam w drogę. Mam przed sobą najprzyjemniejszy widokowo kawałek, potem tylko krótkie podejście na Szafranówkę, a potem już prosto w dół do Szczawnicy. Ten odcinek mija szybko i wkrótce dopadam wąwozu. Rozpędzam się i w dupie mam, że chlapię błotem na lewo i prawo. Niczym bobslej ślizgam w dół wyrobionym torem, lawirując tylko na winklach. W pewnym momencie wąwóz wypluwa mnie na asfaltową promenadę. Nie patrzę już na zegarek, tylko daję z siebie wszystko.

Promenada ciągnie się wyjątkowo długo i jest wyjątkowo pusta (zwykle spaceruje tutaj bardzo dużo turystów, ale dzisiejsza pogoda nie sprzyja spacerom). Nie ma kto kibicować, więc jestem zdany tylko na siebie i swoją głowę. Na szczęście zaraz wyłania się mostek i tam już jest życie. Jeszcze przyspieszam i dobiegam do mostku, przybijam kilka piątek najmłodszym kibicom i wbiegam na metę. Klikam stop w Garminie i patrzę na czas: 04:49:50!

DANE I LOGISTYKA

Dystans: 43,3 KM
Przewyższenie: +/-1940 m
Spalone kalorie: 2997 kcal
Średnie tempo: 6:41 min/km

Punkty żywieniowe:
1. Schronisko na Przehybie: ok. 13,5 km  woda, izotonik, banany, pomarańcze, czekolada, orzeszki solone, drożdżówki, bułki z serem, kabanosy.
2. Bacówka na Obidzy, ok. 23,5 km – woda, izotonik, herbata, Coca-Cola, zupa-krem warzywny, kanapki, banany, pomarańcze, czekolada, ciastka, cukier, miód, bułki z serem.
3. Schronisko Durbaszka, ok. 35 km – woda, izotonik, herbata, Coca-Cola, banany, pomarańcze, czekolada, ciastka, cukier.

  • Sprzęt:

    Salomon S-Lab Ultra 2

  • Jedzenie (~2380 kcal):
    • Przed startem: jaglanka z mlekiem roślinnym i jabłkiem  (~400 kcal), baton ALE (~160 kcal) i kawa = 560 kcal
    • na trasie: 4 żele ALE (440 kcal), 1 baton ALE (~150 kcal), 2 banany (~200 kcal), czekolada (~180 kcal), garść bakalii (~150 kcal) = ~1120 kcal
    • posiłek regeneracyjny: Muffinka, kaszotto z grzybami i kawa = ~700 kcal
  • Nawadnianie (~250 kcal):
    • 1l wody (softflask z wodą uzupełniałem na każdym punkcie odżywczym)
    • 1,5l izotoniku (uzupełniałem na każdym punkcie odżywczym) (~250 kcal)

Strategia:

  • Odżywianie – Jaglanka i kawa przed biegiem, zaraz przed startem baton energetyczny i regularne jedzenie – pierwszy żel po godzinie, kolejne po 30-40 minutach. Jem głównie sprawdzone żele i batony, a na punktach tylko lekkie i szybkie paliwo, czyli owoce i czekoladę.
  • Nawadnianie – minimum 0,5l płynów na każdą godzinę biegu. Głównie izo, a jak się skończy, to wodę. Wodą też popijam żele i batony. Na każdym punkcie uzupełniam izo, a jak trzeba to i wodę.
  • Podejścia – Kije będę tylko przeszkadzać i dociążać, więc ich nawet nie rozważam. Nogi powinienem mieć na tyle mocne żeby dać radę. Zostawiam rezerwę na rezerwat Wysokie Skałki.
  • Zbiegi – Z początku ostrożnie żeby nie zaklepać nóg za szybko. Z mijającym dystansem coraz mocniej wykorzystuję zbiegi.

Wnioski:

  1. Warunki – Pogoda idealna do biegania – ok. 10 st. C, pochmurno ale bez deszczu. To dobrze, bo prognozy zapowiadały mocne burze. W efekcie delikatnie zaczęło padać dopiero na ostatnich kilku kilometrach. Na trasie praktycznie sucho z kilkoma wyjątkami. Na Radziejowej leżało nieco śniegu, ale wszystko dało się obiec lub przebiec.
  2. Odżywianie – Generalnie całkiem dobrze rozplanowałem odżywianie i udało mi się zrealizować plan. Jedynie po wejściu na Przechybę potrzebny był dodatkowy baton bo czułem, że jednak zużyłem sporo energii. Żele i batony ALE wchodzą mi idealnie, nie za słodkie i o dobrej konsystencji. Muszę potestować z jedzeniem żeli częściej, bo jednak są to niewielkie dawki kalorii.
  3. Tempo – Początke spokojnie, bez szaleństw. Po pokonaniu pierwszych 13 km, zacząłem powoli nabierać tempa i odrabiać straty. Uważam, że dobrze rozplanowałem tempo, bo nie zajechałem się, ale końcówka już dokuczała. Niemniej dobiegłem do końca w dobrej formie. Poniższa rozpiska pokazuje, że obrana strategia się sprawdziła, ponieważ na każdym punkcie zyskiwałem kilka miejsc. Porównując się z poprzednim występem, najwięcej zyskałem na ostatnim odcinku – to tu wypracowałem całe 7 minut, o które poprawiłem wynik. Opłacało się zostawić siły na koniec, ale być może mogłem już wcześniej zacząć przyspieszać?
  • Przechyba – 104. miejsce, czas 01:39:14
  • Obidza – 98. miejsce, czas 02:40:46
  • Durbaszka – 88. miejsce, czas 04:02:09
  • Meta – 83. miejsce, czas 04:49:50, 75. miejsce M, 51. miejsce M30.

ORGANIZACJA I PODSUMOWANIE

O organizacji biegu też już było wiele razy i nic się nie zmieniło – pełna profeska, zarówno w oznaczeniu trasy, bezpieczeństwie zawodników jak i wyposażeniu punktów odżywczych. Ponownie odprawa odbyła się online i wszystko co trzeba, zostało powiedziane.

Dwa punkty zasługują na wielokrotne powtarzanie – WOLONTARIUSZE i ich praca jest zawsze nieoceniona! Tej pracy często nie widać, ale to dzięki nim cały bieg idzie płynnie i bez bólu :)

Drugi punkt to cała praca słóżb i organizatorów, jaką wkładają w przygotowanie trasy. Nie mówię tu tylko o oznakowaniu. To, jaką ogromną ilość wiatrołomów widziałem na trasie, ale też ogromna ilość śladów po tym co zostało posprzątane żeby udrożnić nam trasę, zasługuje na ogromne podziękowanie – to kawał ciężkiej pracy, tylko po to żebyśmy mogli zaznać trochę więcej radochy z biegania. GOOD JOB!

W biegu wzięło udział ponad 2150 uczestników.. Ja ukończyłem na 83/626 pozycji OPEN (51/193 w kategorii M30; 75/456 w kategorii M) z czasem 04:49:50. Tu znajdziesz moje szczegółowe wyniki.

Wyniki najlepszych przedstawiają się następująco:

Wielka Prehyba

Mężczyźni:
1. Bartłomiej Przedwojewski – 03:16:57
2. Krzysztof Bodurka – 03:26:31
3. Kamil Leśniak – 03:33:24

Kobiety:
1. Martyna Kantor – 03:56:47
2. Paulina Wywłoka – 04:07:33
3. Katarzyna Solińska – 04:13:28

Pełne wyniki na stronie sts-timing.

Strona główna

print
Facebooktwitter

Facebooktwitterrssinstagram