Biegi w Szczawnicy – Wielka Prehyba – relacja

W 2015 brałem udział w Biegach w Szczawnicy po raz pierwszy. Był to również mój debiut w biegach górskich w ogóle. Miejsce, atmosfera i trasa tak bardzo mi się spodobały, że postanowiłem na 100% wrócić w przyszłym roku. I tak, 23.04.2016 ponownie zawitałem do Szczawnicy, by tym razem zmierzyć się z poważniejszym dystansem.

O BIEGU

Już sama Szczawnica zachęca żeby do przyjazdu. Leżąca na granicy Beskidu Sądeckiego i Pienin, w dolinie Grajcarka (dopływ Dunajca), przyciąga wielu turystów, fanów kajakarstwa górskiego i narciarstwa. Przy tym wszystkim, atmosfera miejsca jest nadal spokojna, w odróżnieniu od przereklamowanych (w mojej ocenie) Krynicy czy Zakopanego. Tu naprawdę chce się zostać na dłużej.

Biegi w Szczawnicy również zapracowały sobie na sławę i prestiż, o czym najlepiej świadczy status biegu Wielka Prehyba, który był organizowany w ramach Mistrzostw Polski w Długodystansowym Biegu Górskim.  Podczas kwietniowego weekendu można wziąć udział w biegach na 4 dystansach:

  • Hardy Rolling – 6 km, przewyższenie +/-350 m
  • Chyża Durbaszka – 20,2 km, przewyższenie +820 m/-970 m
  • Wielka Prehyba – 43,3 km, przewyższenie +/-1925 m
  • Niepokorny Mnich  -96,5 km, przewyższenie +/-4100 m

Jak widać, dla każdego znajdzie się odpowiedni dystans. I to jest bardzo fajne. Co więcej, zawody są tak ustawione czasowo (różne pory rozpoczęcia konkretnych dystansów), że mniej więcej w podobnej porze wszystkie dystanse zaczynają się zbiegać do mety. To również tworzy fantastyczną atmosferę, kiedy zmęczeni ultrasi „ścigają się” z młodzieżą kończącą Hardy Rolling czy Chyżą Durbaszkę.

profil trasy

PRZED ZAWODAMI

W piątek (zawody odbywały się w sobotę) odwiedziłem Gościnny Dworek w Szczawnicy, gdzie mieściło się biuro zawodów. Szybko rzuciłem okiem na stoiska wystawców i poszedłem odebrać pakiet startowy na Wielką Prehybę. Otrzymałem numer startowy (956), mapę biegu, chip oraz zamówioną wcześniej pamiątkową koszulkę i rękawki Halfworn z profilem trasy. Numer startowy zasługuje na uznanie – wykonany z bardzo odpornego materiału (bardzo istotne przy biegach górskich w różnych warunkach pogodowych), z naniesionym profilem trasy i alarmowymi numerami telefonu. Wreszcie na numerze startowym znalazły się istotne dla biegacza informacje – dziękuję!

Zjadłem jeszcze solidną, węglowodanową kolację i spakowałem wszystko co trzeba (zawsze pakuję się wieczorem a rano sprawdzam tylko checklistę). W sobotę wstałem o 06:30. Na śniadanie wciągnąłem dwie kajzerki z dżemem morelowym i szklanką gorącego mleka. O 8:30 zameldowałem się na starcie, zrobiłem rozgrzewkę, wsunąłem jeszcze baton energetyczny i trzeba było się ustawiać do startu.

start

START

Ruszamy punktualnie o 09:00. Najpierw kilometr promenadą nad Grajcarkiem, po czym skręcamy do centrum, chwila krążenia między budynkami i wpadamy w las. Już w mieście zaczęła się droga w górę i z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz bardziej stromo. Profil trasy pokazywał, że tak będzie przez kilkanaście kilometrów. Dość szybko trzeba było przejść do raźnego marszu… i słuchać komentarzy przechodniów, w rodzaju „Patrz, ledwo zaczęli, a już idą… To przecież wycieczka a nie bieg…” i tym podobnych. Raczej śmieszą mnie niż złoszczą takie komentarze – wiem, że nie wynikają ze złej woli a raczej z mylnego wyobrażenia, opartego na biegach ulicznych.

Pierwszy szczyt, czyli Dzwonkówkę, zaliczyłem o 09:40, czyli 10 minut przed zaplanowanym czasem. Po wdrapaniu się na górę trzeba było szybko zbiec w dół, chwilę po płaskim i kolejna wspinaczka. Dwa kilometry ostro pod górę rozpaliły mięśnie a pot wystąpił na czoło, ale zameldowałem się na pierwszym punkcie żywieniowym (Przehyba) zachowując 10 minut zapasu.

Na punkcie żywieniowym spędziłem „całe” 2 minuty – tyle zajęło mi uzupełnienie wody i izotoniku, złapanie banana i kilku kostek czekolady – i w drogę. Wiedziałem, że nie mogę marnować  czasu, bo 10 minut zapasu bardzo łatwo może uciec. Na szczęście teraz biegłem bez większych przeszkód aż do podejścia na Radziejową. Tu znowu oddech zwolnił, za to nogi otrzymały kolejne „wciry”. Niemniej jednak, zwiększyłem zapas do 15 minut (na Radziejową wdrapałem się o 11:10).  Tu, na wysokości 1254 m n.p.m. widok, pomimo braku słońca, był tak oszałamiający, że wprost trzeba było się na chwilę zatrzymać, wyrwać głowę z pędu zawodów i doświadczyć w pełni krajobrazu dookoła. To dlatego właśnie biegamy po górach…

Po chwili trzeba było jednak wracać do rzeczywistości. Niedaleko czekała przełęcz gromadzka i kolejny punkt żywieniowy. Na miejscu okazało się, że moja przewaga czasowa stopniała z powrotem do 10 minut – bynajmniej nie przez kontemplowanie przyrody, po prostu powoli zaczęło się w nogi wkradać zmęczenie. Trochę martwiło mnie to, że jestem na 23. kilometrze i już czuję zmęczenie – w końcu to nieco ponad połowa dystansu.

Uzupełniłem softflask i butelkę z izotonikiem, przegryzłem kolejne słodkości oraz bułkę z masłem i żółtym serem (!), a drugą zapakowałem do plecaka na drogę i ruszyłem dalej. Nie mogłem się doczekać przełęczy Rozdziela – to w tym miejscu wszystkie trasy łączą się i prawie do samego końca biegnie się razem z żółtymi (Chyża Durbaszka) i czerwonymi (Niepokorny Mnich). To był też ten moment, od którego trasa była mi znana z poprzedniego roku.

punkt żywienia

GDZIEŚ JUŻ TO WIDZIAŁEM…

Tak mi się tylko wydawało. Oczywiście od razu poznałem trasę z ubiegłego roku, ale jakoś z mojej pamięci wyparowało kilka nieznośnie ciężkich podejść – nie wiem jakim cudem, bo tym razem wryły mi się w pamięć naprawdę dobrze. Oj, ten kawałek dał mi ostro popalić. Gramoląc się pod górę, nie mogłem się nadziwić jak to możliwe, że profil trasy pokazuje tu naprawdę lekki teren w porównaniu z poprzednimi podejściami. Moje odczucia były zupełnie odwrotne. Uda paliły żywym ogniem, kiedy wdrapywałem się na kolejne głazy i potykałem o plątające się pod nogami korzenie. Przynajmniej tym razem nie było śniegu…

Schronisko pod Durbaszką miało być na 33. kilometrze. Coś się chyba organizatorom „przesunęło”, bo od tego miejsca wspinałem się jeszcze przez 3 kilometry zanim zobaczyłem polanę i wolontariuszkę kierującą w prawo do schroniska (pozdrawiam Cię z całego serca – nawet nie wiesz jaki mnie ucieszył Twój widok :)). Dobiegając do „wodopoju” spojrzałem z niepokojem na zegarek – tak jak się obawiałem – cały zapas czasowy stopniał. Na punkcie zameldowałem się o 13:00. Żeby ukończyć bieg poniżej 5 godzin, musiałem na mecie pojawić się przed 14:00. W dodatku, okazało się, że na widok słodkości mój żołądek zaczął się buntować – nic co leżało na stole, nie bardzo chciało wchodzić… Na szczęście miałem ze sobą jeszcze kanapkę z poprzedniego punktu. Napełniłem softflask z wodą (butelki z izo nawet nie wyjmowałem, chociaż była w połowie pusta – wiedziałem, że nic słodkiego już nie przełknę) i ruszyłem dalej, wgryzając się w kanapkę z masłem i żółtym serem. Ciekawe – na pewnym etapie zmęczenia nie jesteś w stanie przełknąć łyka coca-coli, nie wchodzi czekolada ani banan, ale kanapka z serem wydaje się być największym rarytasem!

Gdzieś na trasie

KOŃCZYMY… SIĘ

Od tego momentu zaczęła się walka z czasem i problemy energetyczne. Zbyt daleko jednak zabrnąłem żeby teraz się poddać. Po drodze pojawiały się coraz to kolejne podejścia, które najwyraźniej wyparłem z pamięci, a które coraz bardziej grzebały moje nadzieje na dobiegnięcie przed upływem 5 godzin.

Na 40. kilometrze wreszcie skończyła się droga w górę. Co wcale nie oznaczało nagłego przyspieszenia – teraz czekała prawie pionowa ściana w dół a potem błotnisty zbieg nad Grajcarek. W dodatku nogi były już jak z waty. Powoli zgramoliłem się w dół i zacząłem mozolnie brnąć wąwozami wypełnionymi  błotem aż do samego dołu. Kiedy wbiegłem na deptak, wiedziałem, że został niecały kilometr, ale nie było mowy o finiszowaniu. Mogłem tylko utrzymywać w miarę równe tempo i patrzeć jak czas mija nieubłaganie…

Na metę wbiegłem o 13:57! Ukończyłem trasę w czasie 04:56:39!  Cel został osiągnięty. Niesamowite szczęście, chociaż jeszcze przez kilka minut cieszyłem się tylko wewnętrznie – musiałem zebrać siły i dopiero po chwili dotarło do mnie w pełni to, że się udało. Zrobiłem to tylko dzięki dobremu planowi i trzymaniu się go do końca – chociaż było ciężko i wymagało to ciągłego kontrolowania i naprawdę mocnej walki. Z pewnością popełniłem masę błędów, nie do końca dobrze rozłożyłem siły, ale też w wielu punktach zrobiłem dokładnie to co trzeba i kiedy trzeba. Jestem dumny i udowodniłem sobie, że mogę pokonać kolejne ograniczenia. To był mój najszybszy maraton górski. Co więcej, pokonałem go ze średnim tempem o 2 sekundy szybszym niż Chyżą Durbaszkę z ubiegłym roku.

DANE I LOGISTYKA

Dystans: 43 KM
Przewyższenie: +/-1940 m
Spalone kalorie: 2576 kcal
Średnie tempo: 6:52 min/km

Punkty żywieniowe:
1. Schronisko na Przehybie: ok. 13,5 km  woda, izotonik, banany, pomarańcze, czekolada, orzeszki solone, cukier w kostkach, miód.
2. Bacówka na Obidzy, ok. 23,5 km – woda, izotonik, herbata, Coca-Cola, zupa-krem warzywny, kanapki, pieczone ziemniaki, banany, pomarańcze, czekolada, żelki, cukier, sól, miód.
3. Schronisko Durbaszka, ok. 35 km – woda, izotonik, herbata, Coca-Cola, banany, pomarańcze, czekolada, żelki, cukier, miód.

  • Sprzęt:
    • buty: trailowe Brooks Cascadia 10,
    • Odzież: skarpetki Royal Bay, opaski kompresyjne na łydki CEP, getry trailowe Kalenji, koszulka Brubeck, bluza Brubeck, chusta Buff, rękawiczki Inov-8 Race Gloves
    • inne: plecak Dynafit Enduro 12, butelka z izotonikiem 0,55l, softflask o,5l z wodą, folia NRC, lekka wiatrówka, chusteczki higieniczne, plastry, telefon
  • Jedzenie (~2000 kcal):
    • Przed startem: 2 bułki kajzerki z dżemem morelowym + mleko  (~500 kcal), baton Ba! Bakalland 5 ziaren z miodem (~230 kcal) = 780 kcal
    • na trasie: 2x baton Oshee Vitamin Musli bar RODZYNKI/ORZECHY (172 kcal), 2 bułki kajzerki z masłem i  żółtym serem (~230 kcal), banan (~90 kcal) = ~900 kcal
    • posiłek regeneracyjny: makaron z warzywami = ~350 kcal
  • Nawadnianie (220 kcal):
    • 2l wody (softflask z wodą uzupełniałem na każdym punkcie odżywczym)
    • 1,2l izotoniku (uzupełniałem na każdym punkcie odżywczym, poza ostatnim) (~120 kcal)
    • 0,2l coca-coli (~100 kcal)

Strategia:

  • Jedzenie – dobre śniadanie, baton przed startem i regularne jedzenie – baton po wejściu na Dzwonkówkę (8. km), Radziejową (18. km) i Smerekową (31. km). Pomiędzy – odżywianie na punktach żywieniowych. Jedzenie dopiero po wejściu na szczyt – podczas podchodzenia cała krew jest w mięśniach, w związku z czym nie należy obciążać żołądka.
  • Nawadnianie – 0,5l płynów na każdą godzinę biegu. Woda do popijania batonów, izotonik pomiędzy i na podejściach (wtedy nie jem, ale izotonik bardzo dobrze chłodzi żołądek i łatwiej się go pije w marszu). Mniej więcej do każdego punktu żywieniowego powinienem dobiegać z pustymi butelkami – jeśli coś zostało, to znaczy, że za słabo się nawadniam.
  • podejścia pokonywać możliwie żywym tempem ale nie szarżując, nie próbować podbiegać na siłę.
  • zbiegi są moją mocną stroną i na nich należy odrabiać wszelkie zaległości. Na każdym zbiegu wyprzedzać przynajmniej kilkoro zawodników.

ORGANIZACJA I PODSUMOWANIE

Organizację biegu oceniam na najwyższym poziomie. Począwszy od pakietów startowych, gdzie znalazły się fantastycznie zaprojektowane i wykonane numery startowe oraz mapki trasy, przez fantastyczne oznakowanie trasy aż po wyposażenie i ustawienie punktów żywieniowych oraz wyżywienie po biegu.

Co do samej trasy, jak już wspomniałem, nie było momentu gdzie nie widziałbym jakiegoś oznaczenia. Trasa wiodła szlakami turystycznymi, dodatkowo oznakowanymi taśmą z nazwą biegu i logo organizatora. Wolontariusze na całej trasie naprawdę dawali radę i pokazywali, że im się chce. Uśmiechali się, pomagali i dopingowali, za co należą im się wielkie podziękowania. Pokojowy Patrol po raz kolejny pokazał poziom.

Punkty żywieniowe były dobrze umiejscowione i wyposażone. Dzięki temu nie trzeba było targać ze sobą dodatkowych kilogramów. Dla uczestników Niepokornego Mnicha był nawet przepak (na przełęczy gromadzkiej), a wśród jedzenia na późniejszych punktach znaleźć można było takie smakołyki jak zupa krem warzywny czy pieczone ziemniaki. Również posiłek regeneracyjny dostępny był w wersji wegetariańskiej – ukłony za pomyślenie o zawodnikach nie jedzących mięsa! 

Był jeden poważny problem – dzień przed zawodami padła strona internetowa (podobno wina providera)… Mocno, ale organizatorzy dali z siebie wszystko i wszystkie najważniejsze informacje podali przez Facebooka lub wrzucili na inne serwery. Mnie niczego nie brakowało i trafiłem tam gdzie było trzeba z kompletem informacji. W mojej ocenie – dali radę!

W biegu wzięło udział ponad 1000 uczestników, z czego 1117 ukończyło bieg. Ja ukończyłem na 95. pozycji OPEN (39/163 w kategorii M30; 84/400 w kategorii M) z czasem 04:56:39. Tu znajdziesz moje szczegółowe wyniki.

Wyniki najlepszych przedstawiają się następująco:

Wielka Prehyba

Mężczyźni:
1. Marcin Świerc – 03:15:20
2. Bartosz Gorczyca – 03:21:57
3. Miłosz Szcześniewski – 03:32:03

Kobiety:
1. Edyta Lewandowska – 03:59:16
2. Dominika Stelmach – 04:02:42
3. Martyna Kantor – 04:18:12

Podsumowanie z najlepszymi miejscami z wszystkich dystansów dostępne jest tutaj, a pełne wyniki na stronie sts-timing.

Strona główna

print
Facebooktwitter

Facebooktwitterrssinstagram