IV Bieg Śnieżnej Pantery

PARĘ SŁÓW O BIEGU

To już 4. edycja Biegu Śnieżnej Pantery. Nie załapałem się na premierową, ale już od trzech lat zawsze w marcu jadę do Zawoi żeby wziąć udział w tym fantastycznym biegu. Jest niepowtarzalny, a to z kilku powodów. Bieg jest organizowany przez Joannę „JoKo” Kowalczyk, znaną wam również ze swojego bloga bieganizm.com. Asia wymyśliła sobie bieg kameralny, charytatywny, górski. Co najlepsze – udało jej się! Od 4 lat utrzymuje to wydarzenie w ryzach i nie pozwoliła mu się rozdmuchać – za każdym razem jest tam genialna, przyjacielska atmosfera i zawsze jest to bieg „z misją”. Tym razem wpisowe z biegu poszło na ochronę niedźwiedzi z Babiogórskiego Parku Narodowego, a zebraliśmy blisko 7000 zł!

Bieg Śnieżnej Pantery to bieg towarzyski – nie ma tu wygranych i przegranych, nagród za pudło itp… nie, przepraszam – Każdy, kto tylko dobiegnie do mety jest wygranym!! Dostaje medal i michę pożywnego żarełka – czyli wszystko co potrzeba do szczęścia na mecie biegu górskiego. A tym razem przyczynił się do tego Lyofood.

BIEG

REJESTRACJA – Wzorem poprzednich lat, żeby się zakwalifikować do biegu, trzeba było napisać do JoKo maila, w którym należało wyjaśnić, dlaczego akurat Tobie należy się miejsce w tym wyjątkowym biegu. Jest to świetny zabieg, ponieważ Asia ma pełną kontrolę nad tym, jaka mieszanka ludzi w ostateczności pojawi się na miejscu i czy mają serducho po właściwej stronie. Jeśli się dostaniesz, musisz jeszcze dokonać opłaty w dowolnej kwocie na konto Babiogórskiego Parku Narodowego.

TRASA – Trasa jest wyznaczona po szlakach Babiogórskiego Parku Narodowego, natomiast nie jest w żaden sposób oznakowana. Oficjalnie ma 21 km i przewyższenia rzędu 1200 m. Mapa i profil trasy można pobrać z traseo – jednego z partnerów biegu.

WARUNKI – Tym razem start nie był, jak poprzednio, w Centrum Górskim Korona Ziemi, a na parkingu przy Dyrekcji Parku. Warunki całkowicie bojowe, ale na szczęście pogoda dopisała! Rankiem jeszcze zapowiadał się deszcz, ale na szczęście słońce wygrało. Za to po raz pierwszy była prawdziwa zima. Nie trzeba było się wspinać na wysokość 800 m n.p.m. żeby znaleźć śnieg – ten był wszędzie. Jeśli ktoś się nie przykładał do ćwiczenia stabilizacji, to miał problem ;)

RUNDA 1

Start zaplanowany była na 09:00. Przyjechałem na miejsce już ok. 08:00. W tym roku nie było żadnych pakietów startowych. Nigdy nie był to dla mnie najważniejszy punkt biegu, więc nie cierpiałem jakoś z tego powodu. Numer startowy został mi wypisany na policzku (poczułem się jak na triathlonie ;)). O 08:30 mała rozgrzewka z Grzegorzem vel Dzik na Treningu, potem szybka odprawa, na której omówiono warunki i inne ważne kwestie organizacyjne, zwrot w lewo i już byliśmy na starcie.

Byli tacy, co biegli na wynik i tacy, co biegli specjalnie do schroniska Markowe Szczawiny (na herbatę i legendarną schroniskową szarlotkę!). Ja biegłem treningowo. Pierwszą połowę biegu, czyli podejście niebieskim i czarnym szlakiem do schroniska oraz zbieg zielonym na parking, potraktowałem jako rozgrzewkę. Śnieg był ładnie udeptany i podchodziło się dość przyjemnie. O dziwo, na wysokości 1200 m n.p.m. było dużo cieplej niż na dole, więc musiałem porozpinać co tylko się dało, żeby się nie zgrzać zbyt mocno. Odbiłem się przed schroniskiem i zacząłem zbieg na parking. Początek był stromy i mocno wyślizgany – miejscami musiałem stosować technikę zjazdu na jednej nodze, której nauczyłem się od Pawła „Pigmeja” Krawczyka. Niżej już spokojnie mogłem się rozpędzić i po chwili dobiłem do parkingu, gdzie zostałem odhaczony i mogłem wracać na górę.

 

RUNDA 2

Wracałem tym samym, zielonym szlakiem. Tutaj chciałem już lepiej się przyłożyć, ale nawet moje „glebogryzarki” od Dynafita ledwo dawały radę na tej ślizgawce. Musiałem sobie pomóc kijami żeby nie zjechać jak na sankach. Jakoś dotarłem na szczyt.

Tym razem spod schroniska ruszyłem już żółtym szlakiem, dobrze mi znaną, wąską ścieżynką udeptaną w śniegu. Tak, jak wcześniejsze, śliskie podejście było testem dla nóg, tak teraz przyszła pora przetestować mięśnie głębokie. Dobrze, że przykładałem się ostatnio do ćwiczenia stabilizacji – każda minuta tych treningów się tu przydała. Jak powiedział „Dzik” na macie – nie postawiłem chyba ani jednego prostego kroku na tym zbiegu. Co więcej, ubita w śniegu ścieżynka tworzyła tylko wąski pasek, nadający się do sprawnego biegu. Postawiłeś krok nieco za bardzo z boku i wylądowałeś po kolano w miękkim śniegu. Ten zbieg nie należał do moich najszybszych, za to na pewno do najbardziej uważnych ;)

Takie śnieżne warunki towarzyszyły mi do samego dołu – praktycznie dopiero ok. 1-2 km od mety zaczęły prześwitywać kamienie i ziemia. Udało się nigdzie nie wywalić i nie upierdzielić… aż do „ostatniej prostej”. Na samym końcu, track, który Asia nagrywała przed biegiem, wpędził mnie „w maliny”… a dokładniej na czyjeś podwórko. Żywy inwentarz rozpierzchł się przede mną, kiedy ostry wyhamowywałem. Chcąc się wycofać i znaleźć dobrą trasę, wdepłem w rozmiękłe błoto aż do połowy łydki.”Mlaskło” aż miło… Cóż zrobić, wydobyłem nogę z „wciągającego” otoczenia i namierzyłem właściwą trasę. Jakieś 300 m dalej była meta…

META

Garmin pokazał mi czas 02:34:58 i dystans 20,3 km. Czas zadowalający, człowiek przyjemnie zmęczony. Odebrałem medal i podszedłem do Asi, która stała przy namiocie z kawą i posiłkami. W namiocie czekały rarytasy! Farfalle ze szpinakiem i serem, pokrzywowe curry z ryżem, risotto z pęczaku z soczewicą i musem z awokado... no, no! To wszystko zaserwowane przez Lyofood, jednego z partnerów biegu, oczywiście w formie liofilizowanej. Wystarczyło zalać wrzątkiem, zamknąć w opakowaniu na kilka minut i zatopić łyżkę w porządnym daniu! Jak na posiłek regeneracyjny „pod chmurką” – klasa!

PODSUMOWANIE

Jak zwykle – atmosfera bombowa – kameralnie, ale zorganizowane w pełni profesjonalnie. Trasa dobrze zabezpieczona przez GOPR i służby BGPN. Pomimo warunków polowych, nie zabrakło naprawdę niczego. A najwięcej było dobrej zabawy i świetnego klimatu.

Bardzo utkwiła mi w pamięcie odprawa przed startem, a to dlatego, że po raz pierwszy usłyszałem od władz Parku Narodowego, że biegacze górscy nie stanowią dla nich problemu. Wręcz przeciwnie, zostaliśmy przywitani z otwartymi ramionami. Kiedy przypomnę sobie aferę z Biegiem Rzeźnika sprzed dwóch lat (i kilka innych, podobnych akcji), to naprawdę tutaj chylę czoła dyrekcji BGPN.

W tym miejscu chciałbym podziękować JoKo za możliwość ponownego wzięcia udziału w tym biegu. Dziękuję dyrekcji BGPN za tak otwartą postawę wobec nas, biegaczy, wszystkim wolontariuszom i GOPRowcom. Na szczęście, nie było po nas dużo sprzątania, przynajmniej na trasie. Gdzieś mignęła mi na Facebooku informacja, że nie znaleziono ani jednego śmiecia po nas! Można? Można!

 

Strona główna

 

—————————
http://www.bgpn.pl/aktualnosci/moc-niedzwiedzia-bieg-snieznej-pantery.html
http://biegsnieznejpantery.pl/

print
Facebooktwitter

Facebooktwitterrssinstagram